My mother told me someday I would by... (Australijskie piekło. Radosław Lewandowski)

 Chyba wszyscy wiedzą jaki dziś mamy dzień. A jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, to chodzi mi konkretnie o premierę najnowszej książki Radosława Lewandowskiego pt. Australijskie piekło. Jak dla mnie data została dobrana bardzo trafnie. Walentynki, miłość, serduszka... wiemy, o co chodzi, znamy te klimaty, ale jest też druga strona medalu. Jak serce to wnętrzności, jak wnętrzności to krew, jak krew to śmierć... zbyt drastycznie? To co powiedziecie na to, co spotkało bohaterów Australijskiego piekła? Oni na pewno nie myśleli o wydrapywaniu love na deskach galery ;-).


O twórczości Radosława Lewandowskiego pisałam >TUTAJ<. Nie ukrywam, że bardzo bardzo lubię jego książki i zawsze chętnie zasiadam do kolejnej przygody z tym autorem. Musze przyznać, że zanim zaczęłam czytać Australijskie piekło miałam trochę mieszane uczucia. Sama historia mogłaby być ciekawa, ale przeszkadzał mi... brak wikingów ;-). Jednak znając talent i kunszt Radosława Lewandowskiego, nie wiem jak miałby sobie poradzić z połączeniem wyprawy, która miała miejsce w XVII wieku i wikingów. Oczywiście, dało radę by to zrobić, ale wtedy powieść straciłaby na autentyczności ;-). Dlatego przebolałam brak wojów z północy i zabrałam się do lektury.

Najbardziej lubię w takich historiach to, że los (czyt. autor) nie oszczędza bohaterów już od pierwszej strony, a przy tym nie mamy uczucia przesytu wszechogarniającym fatalizmem. XVII wiek nikogo nie oszczędzał. Wojna trzydziestoletnia, inkwizycja, bieda i nierówność społeczna. Jak z tym walczyć? Jak się temu poddać z honorem? A może uciec od tego na drugi koniec świata?

Jak już Wam wspomniałam, obawiałam się braku wikingów, ci wojowie mają w sobie coś, co zawsze mnie przyciąga. Ta duma, męstwo, odwaga, Ragnar... no ale nie tym miało być ;-). Bardzo szybko okazało się, że moje obawy były zupełnie nie uzasadnione i dzielnych i nieustraszonych bohaterów można znaleźć w zupełnie różnych czasach. Jest to książka, którą otwiera się na pierwszej stronie i nagle spostrzegasz, że przegapiłaś zrobić obiad i czas rozmrozić pierogi ;-).

Co tak bardzo przyciąga do tej historii, że tracisz poczucie czasu i kontakt z rzeczywistością? Bardzo trudno wymienić tylko jeden czynnik takiego stanu rzeczy. Na pewno samo przygotowanie autora do napisania tej książki jest godne pochwały. Już od pierwszych stron mamy wrażenie, że Radosław Lewandowski NIE OPISUJE wydarzeń historycznych, On po prostu był na miejscu, a teraz postanowił spisać swoje wrażenia. Naprawdę miejscami miałam wrażenie, że po prostu autor tworząc bohaterów korzystał z własnych doświadczeń życiowych, tj. pływanie na galerze, czy udział w jakiejś wielkiej bitwie ;-).

Warto też zwrócić uwagę na brutalność. Jako kobieta, żona, matka, człowiek w miarę stateczny i ułożony, lubię czytać o wypływających wnętrznościach ;-). Wiadomo, nie samymi trupami człowiek żyje, barbarzyństwo ma różne odcienie i wymiary. W Australijksim piekle mamy nie tylko mężczyzn, którzy muszą zmagać się z przeciwnościami losu, ale również najgorszym z możliwych zagrożeń, innymi ludźmi. Żeby było jeszcze mniej kolorowo, tylko krwiście, okrutnie i niesprawiedliwie, w tej historii występują również kobiety, które... tutaj żaden opis się nie nadaje, ponieważ nie odda prawdziwej grozy ich sytuacji i na pewno nie nadaje się do publikacji. Możecie sobie wyobrazić w jakim położeniu były kobiety w XVII, kiedy niezwykle popularne były procesy czarownic oraz... całkowita dominacja mężczyzn.



Jestem totalnie zaskoczona tą książką. Wciągnęłyśmy się wzajemnie. Ona mnie dogłębnie, a ja ją strasznie szybko, czego trochę żałuję, bo pożeglowałabym jeszcze trochę z bezpiecznej odległości ;-).

Za możliwość odbycia tej niesamowitej przygody, dziękuję autorowi Radosławowi Lewandowskiemu.

Jak wiecie, na moim fanpage ogłosiłam konkurs, w którym do wygrania była książka lub audiobook Australijskie piekło. Zdecydowałam, że wygrywają:

Grzegorz Sękala

Magdalena Filip

kto pierwszy się do mnie zgłosi wybiera nagrodę, druga osoba wyboru już mieć nie będzie ;-). Na wiadomość od zwycięzców czekam 7 dni.










Wikings what is your profession?! (Wikingowie. Radosław Lewandowski)

 Niedziela. Wszyscy jeszcze śpią, a ja z kubkiem mleka z kawą zasiadam do pisania tego wpisu. Czasami zdarza mi się przeglądać moje stare wpisy. Czasami mnie bawią, czasami zaskakują, ale bardzo często żałuję... żałuję że w danym czasie nie opisałam jeszcze jakiejś książki, jeszcze jakiejś gry, żałuję po prostu, że pisałam za mało. Teraz staram się to trochę nadrobić, ale wiadomo jak to jest. Doba ma tylko 24 godziny, w których trzeba zmieścić naprawdę wiele czynności i chociaż bardzo bym chciała, czasami po prostu nie daję rady działać zgodnie z wcześniej ustalonym (własnym) planem.

Jak już wiecie, nie mam konkretnych planów noworocznych. Chcę po prostu realizować to, co już wcześniej zaczęłam lub małymi kroczkami dochodzić do tego, co sobie zamierzyłam. Easy. Dlatego dzisiaj mam dla Was Sagę o Wikingach, która powinna doczekać się swojej recenzji o wiele wcześniej, ale jak już Wam wspominałam na samym początku, wcześniej się nie dało ;-).

Wikingów znają wszyscy. Każdy kojarzy tych dzikich wojowników z północy. Dlatego nie dziwi, że historie z nimi związane są wciąż popularne i lubiane. Na pewno dużą przychylność i jeszcze większy rozgłos zyskał dla nich serial, który powstał dla kanału History. Szczerze? Ciężko jest pobić historię Ragnara i jego potomków. Dlaczego? Ponieważ duża część fabuły była inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. 

Sporo w swoim życiu przeczytałam książek z Wikingami w tle. Kiedy lubi się fantastykę, nie da się pominąć tego elementu. Są oni ważnym motywem kulturowo-literackim. Doszłam nawet do takiego momentu, że omijałam takie powieści szerokim łukiem, bo ile razy można czytać to samo. Na prawdę, w wielu sagach o Wikingach zmieniają się tylko imiona bohaterów, reszta jest tak podobna, że wydaje się, że już się to czytało. 

Bardzo sceptycznie podchodziłam do Wikingów Radosława Lewandowskiego. Okładki takie o, pasujące do tematyki, ale nie wyróżniające się. Początek historii też taki o, podobny do innych, wiadomo od czegoś trzeba zacząć. Jednak... w tym wypadku autor popisał się rozmachem.



O wyprawach Wikingów wiadomo już sporo. Sporo to nie znaczy, ze wszystko. O ile nie zdziwi nikogo to, że Wojownicy Północy podróżowali po całej Europie, tak to, co opisał Radosław Lewandowski na pewno zaskoczy, ponieważ okazuje się, że Wikingowie podróżowali po całym ówcześnie znanym świecie! Kolumb na pewno uczył się od nich podróżowania ;-).

Możecie zarzucić, że to, co stworzył Lewandowski to tylko fikcja literacka, ale okazuje się, że nie! Autor bardzo skrupulatnie zebrał materiały do swojej Sagi o Wikingach i wszystkie wyprawy, które odbyli jego bohaterowie mają odniesienie do faktów historycznych. 

Można też czepić się tego, że tak naprawdę autor nie stworzył nic nowego, tylko wymyślił historię, do tego, co znalazł. To oczywiście też prawda, ale... czy to oznacza, że niczego nie stworzył? Owszem, skorzystał z informacji, które zgromadził, przygotowując się do pisania książki, ale umiejętne poprowadzenie fabuły powieści historycznej jest moim zdaniem bardzo cennym darem. Wyobraźcie sobie książkę od historii. Nuda, nuda suche fakty, a teraz wyobraźcie sobie, że tę samą książkę pisze pasjonat. Czujecie różnicę ;-)?

O samej Sadze mogłabym się rozpisywać bardzo długo. Radosław Lewandowski przedstawił nie tylko kawał historii, ale też kawał świata. Na pewno widzieliście te wszystkie slogany przygotuj się na podróż czy ta podróż zaczyna się od pierwszego kroku. W przypadku Sagi o Wikingach na prawdę wyruszamy w podróż. Z jednej strony każda przeczytana strona przybliża nas do celu, z drugiej z każdą przeczytaną stroną oddalamy się od zamierzonego końca.  Zbyt tajemniczo ;-)? Jeśli chcecie wiedzieć, o co mi chodzi koniecznie musicie przeczytać tę historię!

Jeśli miałabym oceniać, który z czterech tomów Wikingów podobał mi się najbardziej to wybrałaby Najeźdźców z Północy, ponieważ jak dla mnie była w nim najlepsza fabuła i akcja. Byłam zaskoczona, czytając tę część (co jak wiecie, nie zdarza mi się dość często jeśli chodzi o Wikingów ;-)). Najmniej podobała mi się ostatnia część - Kraina Proroka. Ja wiem, że to ostatni tom i autor musiał zakończyć wiele wątków i historię jakoś sensownie, ale... po takich przygodach, które zaserwował nam w poprzednich segmentach, liczyłam na większe pierd*lniecie.



Rzecz, do której muszę się przyczepić i niestety byłam bardzo negatywnie zaskoczona to to, że wielkość tomów nie jest sobie równa. Nie wiem, czy ja przez przypadek zamówiłam dwie równe edycje, czy po prostu tak to zostało wymyślone, ale dwa pierwsze tomy są znacznie mniejsze od trzeciego i czwartego. To trochę drażni moje poczucie estetyki, dlatego oficjalnie się skarżę ;-).



Naprawdę ciężko jest sensownie i zwięźle opisać to, co dzieje się w Wikingach Radosława Lewandowskiego. Nie podejrzewałam ich o taki rozmach w podróżowaniu. Podoba mi się to, że autor bardzo ciekawie dobrał też postacie do tej historii, bo mamy tu nie tylko doświadczonych wojów, ale i młokosów, buntowników, no i kobiety, które w niczym nie ustępowały mężczyznom. 

Nie mogłam się oderwać od tej historii. Siadłam, zwiedziłam cały świat i dopiero skończyłam. I Was też zapraszam na taką podróż :-).

Tytuł:               Wikingowie
Autor:              Radosław Lewandowski
Wydawnictwo:  Akurat
Tomy:               4

psssst! ;-) Ptaszki ćwierkają, że nie długo Radosław Lewandowski zabierze nas na podbój Australii ;-)


Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl