Najnowsza powieść Jacka Piekary doczekała się premiery. Czy warto po nią sięgnąć?

 Dzień dobry w poniedziałek. Przed nami kolejny obiecujący tydzień. Jakie macie plany? Bo ja korzystając z jesiennej aury, nadrabiam książkowe zaległości.

Dlatego dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam najnowszą powieść Jacka Piekary "Miasto słowa bożego"



Ja, inkwizytor. Miasto Słowa Bożego

Jacek Piekara obiecywał, wysoką jakość swoich dzieł (po zmianie wydawnictwa). Obiecywał, ze jego fani nie będą zawiedzeni nowymi przygodami Mordimera Madderdina. Więc ja albo nie jestem fanką, albo to coś z nowym inkwizytorem jest nie tak...

Pamiętam, jak zaczytywałam się w tej serii. Mroczny, okrutny świat, w którym główny bohater stale narażony jest na niebezpieczeństwo. Jeśli nie ze strony demonów, czy magów to tuż za rogiem czaił się szpieg, który jeśli sam nie chciał zabić inkwizytora (no bo kto by się na to odważył) to uprzejmie donosił komu trzeba. Tymczasem... mam  wrażenie, że Jacek Piekara bardzo stara się udowodnić, że jest pisarzem wybitnym i poczytnym. Owszem... był, ale teraz? Jego książki są dla mnie po prostu nijakie i totalnie odtwórcze.

W najnowszej części serii o inkwizytorze Mordimerze główny bohater wyrusza z misją do Włoch. Jego celem jest pewien artefakt. Po przybyciu na miejsce szybko okazuje się, że nie tylko on jest zainteresowany tym niezwykłym przedmiotem, a odebranie go z rąk preora nie będzie wcale łatwe ani przyjemne. Zapowiada się ciekawie, prawda? I niestety to by było na tyle. Tylko się zapowiada, bo chociaż historia ma potencjał to nie został on wykorzystany. Czasami miałam wrażenie, że Piekara wręcz kopiuje jakieś stare elementy fabuły, robiąc z nich nieco niesmaczną zupe.

Dlaczego tak krytycznie podchodzę do tej książki? Bo wydaje mi się, że dość dobrze znam twórczość Jacka Piekary i wiem, ze potrafi pisać niesamowite książki, pełne porywającej akcji, niesamowitych detali i nietuzinkowych bohaterów. Zabrakło mi tego wszystkiego tutaj.

Zgarnąć z półki?

Mam naprawdę mieszane uczucia. Nie mogę z czystym sumieniem polecić tej książki, a z drugiej strony widziałam bardzo pozytywne opinie. Dlatego najlepiej samemu wyrobić sobie zdanie.

Musisz to przeczytać jeszcze w tym roku! Porywająca historia dziewczyny ze Starego Świata.

 Dzień dobry w poniedziałek! Trochę mnie tu nie było, ale potrzebowałam odpoczynku i przemyślenia dalszych działań. Wracam do Was z nową energią i paroma nowymi pomysłami. Jesteście ciekawi, co dla Was zaplanowałam?

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować drugi tom powieści Marty Mrozińskiej, która podbiła polski rynek fantastyki. Wszystko za sprawą Bory, głównej bohaterki, która wyrusza ratować świat. Przed czym? To się jeszcze okaże, bo zagrożeń jest wiele.




Bursztynowy miecz.

Po przeczytaniu pierwszego tomu - Jeleni Sztylet byłam totalnie oczarowana historią jaką stworzyła autorka. Bora nie ma lekko, zaczynając od trudnego dzieciństwa, ojca tyrana i braku akceptacji społeczności, postanawia zostać najemniczką. Ten proces nie zależy do łatwych. Mordercze szkolenie pełne wyrzeczeń oraz dodatkowe nieoczywiste zagrożenia, sprawiają że nieliczni decydują się na taką ścieżkę kariery. Jednak Bora nie widzi innego wyboru. Sytuacja jednak zmienia się, kiedy w kraju wybucha wojna, a jej trening zostaje przerwany. Główna bohaterka nie należy do osób, które łatwo poddają. Dlatego postanawia wstąpić do armii i walczyć. Gdzie poniosą ją koleje losu? Czy uda jej się uratować kraj, a może ta historia potoczy się zupełnie inaczej? Jedno jest pewne. Na pewno nikt się nie będzie nudzić.

 Drugi tom opowiada o tym, jak Bora trafia do Radogi, gdzie spotyka swoją babkę od strony matki - Tareninę. Piastunka rodu okazuje się bardzo władcza i jeszcze bardziej despotyczna. Ma plan, w którym dzięki swojej jedynej wnuczce odzyskuje dawną światłość i pozycję. A czy to będzie moralne, czy nie schodzi na dalszy plan. Co zrobi Bora? Czy uwolni się z rąk despotycznej babki? Przecież ma misję do wykonania... Kolejny raz Marta Mrozińska udowadnia, że słowiańskie fantasy może być mega wciągające i zaskakujące. Zarówno pierwszy, jak i drugi tom czyta się mega szybko, a dochodząc do ostatnich stron już czujemy tęsknotę za dobrze znanymi bohaterami. 

Zgarnąć z półki?


Doskonale pamiętam, jak bardzo byłam zachwycona pierwszym tomem. I chociaż autorka zostawia nas w bardzo emocjonującym momencie, obawiałam się, że drugi tom nie będzie już taki dynamiczny. Tymczasem... NO JEST MOC! Także z czystym sumieniem mogę polecić!

Jeleni sztylet. Słowiaństwie fantasy roku!

 Dzień dobry w poniedziałek. Dzisiaj miałam dzień wolny i naprawdę totalnie się leniłam. Było super 😉. Dlatego nie mogę narzekać na początek tygodnia. A Wam jak się zaczął?

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić książkę, która uważam za jedną z lepszych jaką miałam okazję czytać w tym roku. Jest w niej wszystko, co lubię - mitologia, magia i źli (ale dobrze wykreowani) bohaterowie. Zapraszam na recenzcje Jeleniego sztyletu.


Jeleni sztylet.

W tym roku widzę u siebie wyraźną tendencję sięgania po książki z motywami słowiańskimi. Dlatego, kiedy usłyszałam o Jelenim sztylecie, wiedziałam że po niego sięgnę. 

Bora, dziewczyna która od początku swojego życia nie ma lekko musi zawalczyć o swój upadający świat. Kiedy trafia do elitarnej jednostki poznaje jednak czym jest prawdziwy, wręcz zwierzęcy strach. Czy uda jej się przetrwać kolejna próbę? I co będzie musiała poświęcić? Na pewno warto się przekonać sięgając po książkę Marty Mrozińskiej.

Jeleni sztylet to książka osadzona w słowiańskiej mitologii. Możemy spotkać tu zarówno istoty z ludowych wierzeń, jak ich obrzędy. A Bora jest idealna reprezentantka starego świata i jego wierzeń. 

Jest mrocznie i źle. Bohaterka od początku nie ma lekko, a każdy kolejny krok na przód sprawia, że jest coraz gorzej. Chyba dlatego książkę czyta się tak szybko. Chcemy wiedzieć do jakiej granicy dojdzie Bora i jak to wszystko się skończy.

Zgarnąć z półki?

Jak dla mnie to książka zasługująca na nagrodę przynajmniej w kategorii debiut, jak nie paru innych, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ja Wam polecić  


Władca Dusz. Emocjonujący finał trylogii Reny Barron.

 Dzień dobry w poniedziałek! Ale ten weekend szybko zleciał. My korzystaliśmy z zimowej aury i czas spędzaliśmy na dworze. Napadało u nas tyle sniegu, że zaczęliśmy robić iglo! A jak Wam minął pierwszy weekend grudnia?

Oprócz tego, że korzystaliśmy z zimy, ja zatopiłam się w niej zwykle emocjonującej lekturze. Finale serii, która wzbudziła we mnie bardzo silne emocje. Zapraszam na recenzję Władcy Dusz Reny Barron.


Władca Dusz Rena Barron.

Ależ ja czekałam na ten tom! Trzeci, ostatni a tyle jest przecież jeszcze do odkrycia! Arrah dziedziczka potężnego rodu szamanów zmaga się z wieloma trudnościami. Pochodzenie, jej własne predyspozycje oraz przeznaczenie jakie utkał jej los jakoś nie mogą dojść ze sobą do porozumienia. A kiedy do tego dochodzi stracona magia i bunt demonów... no nie ma lekko dziewczyna, oj nie ma.

O Królestwie Dusz miałam okazję Wam pisać daaawno temu, bo aż w 2021 roku. Gdybyście chcieli odświeżyć sobie temat zapraszam do lektury recenzji Królestwa Dusz i Żniwiarza Dusz. Trochę musieliśmy poczekać na finał tej emocjonującej historii, ale było warto! Myślałam, że po tak długim czasie ciężko będzie mi wejść z powrotem do tego świata, ale Rena Barron potrafi wciągnąć czytelnika w swoją historię od pierwszej strony. I nie można o tym zapominać ;-).



No i teraz dochodzimy do problemu, z którym borykam się odkąd skończyłam czytać Władcę Dusz - co mogę Wam zdradzić z emocjonującego finału? Może właśnie tylko to, że będzie emocjonująco ;-). A tak serio to trzeci tom bardzo fajnie dopełnia fabułę pozostałych części, ponieważ mamy tu sporo retrospekcji oraz sami bohaterowie dopowiadają swoją historię. Wyszło naprawdę niesamowicie. To Wam mogę powiedzieć. A jak doda się do tego zaskakujące zwroty akcji i wątek romantyczny (ale wcale różami nie usłany) to naprawdę nie można się oderwać.

Bałam się trochę, że bohaterowie stracą na żywiołowości, ponieważ sytuacja, w której znaleźli się na koniec Żniwiarza Dusz była naprawdę patowa, ale Rena Barron miała w zanadrzu parę sztuczek, które popchnęły fabułę do przodu.

Zgarnąć z półki?

Zdecydowanie i to polecam sięgnąć od razu po całą trylogię! Nie można się od niej oderwać, fabuła wymyka się dobrze znanym schematom, a kreacja świata i bohaterów jest po prostu genialna. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to totalne spełnienie czytelniczego apetytu. POLECAM!







Korona z kości. Nowa odsłona kobiecej fantastyki.

 Dzień dobry w poniedziałek. Zaczęliśmy już kalendarzową jesień, więc pomimo sprzyjającej aury, wyciągnęłam już kurtki, kocyki i duże kubki na herbatę. A Wy przygotowujecie się już do ochłodzenia?

Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję książki, która bardzo mnie zaskoczyła. Zaskoczyła mnie swoją przewrotnością i nieszablonowością. A wszystko przez pewną królową i jej córki...




Korona z kości.

Historia o władzy. Tak w zaledwie paru słowach można opisać te książkę i pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak popularny i często wałkowany temat może być jeszcze ciekawy. Też się zastanawiałam zasiadając do tej książki i szczerze Wam powiem, że nie miałam wielkich nadziei na jakąś rewelację. jednak szybko się okazało, że w tym temacie można jeszcze całkiem sporo wymyślić. Tak jak zrobiła to Laura Sebastian.

Królowa Margaraux ma trzy córki, które postanawia wydać za mąż. Dziewczyny całe życie uczone posłuszeństwa i etykiety wyruszają do swoich mężów. Wszyscy myślą, że sielanka beztroskiego życia księżniczek będzie po prostu toczyć się dalej. Nikt nie podejrzewa, że królowa wiele lat wcześniej wyczytała w gwiazdach zupełnie inną przyszłość. Przyszłość, w której to ona będzie rządzić całym królestwem. A wszystko dzięki odpowiedniemu przygotowaniu królewskich córek... Co z tego wyniknie? Na pewno będzie ciekawie.

Tak jak Wam już wspominałam, zaskoczyła mnie ta książka. Dawno nie czytałam o tak ciekawie wykreowanych kobiecych postaciach. Mocnych, konkretnych i odważnych. Brakuje takich kobiet nie tylko w literaturze fantasty, ale w ogóle nie uważacie? Tymczasem Laura Sebastian serwuje nam niesamowicie wciągającą i angażującą historię o tym, jak zdobywa się władzę i ile czasu trzeba na to poświęcić no i co najważniejsze, kogo trzeba poświęcić. Czytałam i czytałam, a strony mijały mi z zawrotną prędkością. Autorka naprawdę przemyślała sobię kreację świata i bohaterów dzięki czemu Koronę z kości czyta się z największą przyjemnością. Cieszy mnie, że to dopiero pierwszy tom, bo historia jest na tyle rozbudowana, że szkoda byłoby ją szybko kończyć.

Zgarnąć z półki?

Jak dla mnie jedna z lepszych propozycji na jesień. Trzeba ją przeczytać żeby się nie nudzić w długie wieczory spędzone pod ciepłym kocykiem. POLECAM.




Maleficjum, czyli magia, religia i krew. Nowa powieść Marcina Mortki.

 Dzień dobry w sobotę. Dzisiaj pogoda zdecydowanie zatrzymuje nas w domu, ale nie ma tego złego. W domu też nie ma nudy ;-). A Wy jakie macie plany na sobotę?

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować najnowszą powieść Marcina Mortki, która totalnie mnie zaskoczyła. Dlaczego? Zaraz Wam wszystko opowiem.


Maleficjum.

Lubię twórczość Marcina Mortki. Szybka akcja, fajni bohaterowie i fantastyczne światy. Zasiadasz do takiej książki i nagle się kończy. Wiecie, o co chodzi. Dobrze się czyta, można się pośmiać, akcja toczy się wartko. Fajnie, ale... brakowało mi pewnego rodzaju mroku. Cięższego klimatu. No i pojawiło się Maleficjum i...

To znaczy Maleficjum dopiero się pojawi, bo swoją premierę ma 28 czerwca, ale ja już Wam mogę powiedzieć, że jest na co czekać.

Zacznijmy od tego, co to w ogóle jest Maleficjum, bo to bardzo ważne dla tej historii. A jest to akt czarów dokonany z zamiarem wyrządzenia szkody lub zranienia; wynikająca z tego szkoda, czyli mówiąc w skrócie wszelkiego rodzaju uroki, klątwy i złe czary mające wyrządzić krzywdę. 

Znając już znaczenie tytułu i wiedząc, że głównego bohatera dręczą koszmary o kobiecie płonącej na stosie, możemy się spodziewać, że będzie ciekawie, prawda?

Sam opis możecie sobie przeczytać na lubimyczytać.pl więc nie będę Was tym zanudzać. Jakbym miała napisać w skrócie to historia dzieje się na Malcie w XVI wieku, kiedy zderzają się ze sobą kultura chrześcijańska i islamska. Mortka zachowuje ogólny obraz tamtych czasów, ale podkręca go dodatkowo magią, demonami i fantastycznymi istotami. Dzieje się!

Jak wspomniałam Wam na początku, twórczość Marcina Mortki była dla mnie ciekawa, ale jakaś mało angażująca. Przyjemna w odbiorze, ale nie zostawiająca po sobie zbyt wiele (chociaż Kociołka wspominam do tej pory ;-). Fajnie, przaśnie i wesoło. Marvelowsko bym powiedziała. I to jest okey, ale autor z jego umiejętnościami i doświadczeniem mógłby pokusić się o coś trudniejszego, prawda?

I myślę, że Maleficjum jest właśnie odpowiedzią na te moje oczekiwania. Marcin Mortka udowodnił, że nie mylę się, co do jego osoby i potrafi napisać histotrię fantastyczną w cięższym klimacie.

Zgarnąć z półki?

Nie jestem obiektywna, bo ja po prostu lubię twórczość tego autora, ale wiele razy widziałam właśnie, że zarzucano mu banalność i prostotę. Dlatego, jeśli ktoś chciałby przekonać się, że Marcin Mortka potrafi pisać też w mrocznym i cięższym klimacie, powinien sięgnąć po Maleficjum. A jeśli ktoś po prostu szuka fajnej fantastycznej przygody z historię w tle to myślę, że będzie zadowolony z lektury tej książki. POLECAM.






Jaśminowy tron - kobiety mają moc zmieniania świata.

 Dzień dobry w poniedziałek! Przed nami kolejny długi weekend i tym razem mam na niego plan! Dlatego już dzisiaj informuję Was, że od środy do niedzieli robię sobie wolne. Na pewno po powrocie będę miała dla Was mnóstwo wspaniałych książek i gier do zaprezentowania, ale póki co, czas trochę odpocząć :-).

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować bardzo ciekawą historię, która unaocznia jak wielką siłę mają kobiety. Nie, nie będzie to feministyczny manifest, czy genderowa analiza społeczeństwa. Będzie to historia o tym, jak kobiety się zbuntowały.



Jaśminowy tron.

Z początku myślałam, że będzie to historia w stylu "Książe i żebrak", zamiana ról, nowe sytuacje, nieoczekiwane komplikacje itd. Już sam opis wręcz każe nam myśleć o tej książce w ten sposób - Prija - sierota i służąca, Manili - księżniczka, kiedy ich losy się splatają... no sami widzicie, tak by wypadało myśleć o Jaśminowym tronie, ale...

To, ze te dwie kobiety się spotkały wcale nie znaczy, ze chcą zamienić rolami. Patrząc na to szerzej, chyba nikt nie chciałby być na miejscu księżniczki... uwięziony przez własnego brata, w przeklętym miejscu, w którym szaleństwo byłoby błogosławieństwem... no, ale nie będę uprzedzała faktów ;-).

W trudnych czasach przyszło żyć naszym bohaterkom. Ludzi trawi zaraza, królestwa ze sobą walczą, ludzie stracili nadzieję na jakiejkolwiek wybawienie. Nic nie zwiastuje zmiany. Ale kiedy krzyżują się drogi służącej o magicznych zdolnościach i księżniczki rządnej zemsty, sytuacja ulega diametralnej zmianie.

Jest to jednak pierwszy tom tej serii, więc póki co dużo mamy wyjaśniania sytuacji i opisywania bohaterów niż samej akcji. Mam wrażenie, że druga część posunie fabułę znacznie do przodu. Póki co, nie jest źle, ale w pewnych momentach nasza wyobraźnia gna już dalej, do akcji, do walki, do konkretów, a Tasha Suri skrupulatnie prowadzi swoją opowieść trochę innym torem.

Nie oznacza to, że Jaśminowy Tron jest nudny! O nie, nie, nic z tych rzeczy! Po prostu moc ekspresji opisywanych wydarzeń sama podsuwa nam kolejne scenariusze do przeanalizowania.

Zgarnąć z półki?

Bałam się trochę wątku miłosnego, ponieważ często opisy uczuć i wszystkiego tego, co dzieje się w okól są bardzo sensualne i nie oszukujmy się, zwalnia akcję, ale na szczęście autorka fajnie to wypoziomowała i ten wątek nie jest ani przytłaczający, ani zwalniający.

Jeśli miałabym oceniać całość to mogę powiedzieć tylko jedno - TAKIEJ KSIĄŻKI OCZEKIWAŁAM OD DAWNA, NA WŁAŚNIE TAKIE (PORYWAJĄCE) HISTORIE ZASŁUGUJEMY!

Polecam :-)

Takeshi. Pałac Umarłych. Ostatnia podróż z Mają Lidią Kossakowską.

 Dzień dobry wieczór w poniedziałek ;-). Tydzień zaczął mi się bardzo intensywnie i mam wrażenie, że dzisiaj jest już co najmniej środa! Coś czuję, że moce przerobowe skończą mi się szybciej niż myślałam ;-). A Wam jak zaczął się ten tydzień ?

Dzisiaj chcę Wam przedstawić książkę, której wcale nie chciałam czytać! Wszystko dlatego, że to ostatnia powieść jednej z moich ulubionych polskich autorek, która niestety w tamtym roku zginęła podczas pożaru.


Takeshi 3. Pałac Umarłych.

Nie pisałam na blogu o poprzednich tomach tej historii, ponieważ zostały wydane bardzo dawno temu (2014 i 2015). Dlatego wszyscy fani czekali na kolejne losy Takeshiego - Cienia Śmierci. Nikt nie spodziewał się, że doczekamy się ostatniej części, dopiero po śmierci autorki. Pisze o tym tak często, ponieważ trudno mi oddzielić jedno od drugiego. Nie jestem w stanie patrzeć krytycznie (no mocno krytycznie) na tę książkę, wiedząc że kolejnych po prostu nie będzie. To trudne, zwłaszcza że Maja Lidia Kossakowska miała niezwykły dar do snucia takich historii.

Jeśli w wielkim skrócie miałabym Wam opowiedzieć o czym jest Takeshi to na myśl przychodzi mi połączenie Kill Billa i historii o samurajach. Spektakularne walki na miecze, ciekawie wykreowani bohaterowie, często dość groteskowo, no i świat, w którym sprawiedliwość ma swoją cenę. Dobrze się t czyta, co mogę innego powiedzieć.

Ostatni tom opowiada o tym, co stało się po tym, jak Takeshi trafił do niewoli. Kossakowska tak umiejętnie potrafiła opisywać sytuację, w jakiej znajdowali się jej bohaterowie, że ja ośmioletniej przerwie doskonale pamiętałam, co spotkało Takeshiego. Sytuacja mówiąc krótko była nieciekawa i tylko cud mógł wyswobodzić go z opresji. Cud albo...

Ale...

No i tutaj właśnie moje serce rozdziera egzystencjalna rozterka, ale muszę zauważyć, że...

Za długo czekaliśmy na Takeshiego. Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania pierwszego i drugiego tomu. I teraz po 8 latach ten pociąg musiał się znów rozpędzić, a zanim to zrobił, książka się skończyła. Czuję wielki niedosyt po tylu latach czytania.

Zgarnąć z półki?

Dla znających twórczość tej autorki - pozycja obowiązkowa. Dla chcących poznać - pozycja obowiązkowa, dla sceptyków - pozycja obowiązkowa. Mam wymieniać dalej ;-)? KAŻDY powinien przeczytać!





Ja, inkwizytor. Dziennik czasu zarazy. Jacek Piekara - udany powrót Mordimera?

 Sobota. Ależ miałam pracowity dzień. Niby to zwykłe obowiązki domowe, ale czuję się ja po 8 godzinach w pracy. A jeszcze kiedy moje dzieciaki wyciągnęły pudełko kreatywności i wyciągnęły z niego różne dziwne rzeczy, które "zaraz miały posprzątać"... Co tu dużo mówić to był trudny, ale udany dzień ;-).

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam książkę, która miała być dobra, ale....


Ja, inkwizytor. Dziennik czasu zarazy.

Mordimera Madderdina zna chyba każdy miłośnik polskiej fantastyki. Wielokrotnie ogłaszany LEPSZYM od wiedźmina. Czytelnicy jednak przyjęli wieść o nowym tomie przygód tego bohatera z pewną rezerwą, dlaczego?

Ja akurat należę do grona, które ucieszyło się na wieść o nowej części tej serii. Dawno nie czytałam nic o Mordimerze i czekałam na tę premierę. Kiedy zobaczyłam okładkę, byłam jeszcze bardziej podekscytowana, jednak kiedy wzięłam książkę do rąk i zaczęłam czytać... emocje opadły.

Miasto Weilburg dopadła zaraza - kaszlica. Bramy zostają zamknięte, ludzie umierają w zastraszającym tempie, rokowania też nie są najlepsze. Tymczasem Mordimer stara się ogarnąć ten chaos. Jak mój wyszło i co zdarzyło się po drodze? O tym właśnie opowiada najnowszy tom serii Ja, inkwizytor.

Specjalnie umieszczam Wam tu tak krótkie streszczenie fabuły - zawiera się w nim wszystko, co powinniście wiedzieć o tej części. A to, że książka ma ponad 600 stron, no cóż. Jest parę dłużyzn...

Wydaje mi się, że ten dość negatywny odbiór Dziennika czasu zarazy był spowodowany wieloma odwołaniami do pandemii z 2020. Ten temat po prostu był tyle razy wałkowany, że teraz raczej nikt już nie ma ochoty o nim słuchać. Być może, gdyby pojawił się przed tymi wydarzeniami, zostałby zupełnie inaczej odebrany, ale są to tylko moje spekulacje. Poza tym...

Książka jest po prostu nuda. Nie wnosi nic ciekawego do całej historii. Miałam wrażenie, że Jacek Piekara wziął swojego, emerytowanego już, bohatera i kazał mu "coś zrobić" żeby o sobie przypomnieć. Niby fajnie, ale czy było to warte świeczki? Wydaje mi się, że nie.


Zgarnąć z półki?

Fani Mordimera i tak sięgnąć, więc tutaj nie mam co namawiać. Jeśli ktoś chciałby się zapoznać z tym bohaterem to zdecydowanie polecam pierwsze tomy - Sługa Boży, Młot na czarownice. A nie to...

Tytuł:               Dziennik czasu zarazy

Seria:               Ja, inkwizytor

Autor:               Jacek Piekara

Tom:                  16

Wydawnictwo:   Fabryka Słów

Premiera:          28.02.2023 





Seria idealna dla kolekcjonerów!

 Sobota. Sytuacja awaryjna! Zaraz wybieramy się na zakupy, ponieważ okazało się, że Janek potrzebuje na poniedziałek białych spodni, białej koszulki, nawet białych skarpetek! Jasełka... być może informacja była podana wcześniej, ale ja... totalnie ją przegapiłam. Więc zaraz się zbieramy żeby ratować sytuację ;-). A Wam jak mija sobota? Zasypało Was śniegiem, bo u mnie jest totalnie biało za oknem.

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam nowe wydanie bestsellerowej serii Petera V. Bretta - cyklu demonicznego.


Cykl demoniczny. Nowe wydanie.

Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych serii. Mam cichą nadzieję, że powstanie serial oparty na jej fabule, ponieważ szkoda by było żeby osoby nie czytające książek nie mogły poznać tej fenomenalnej historii ;-). A że ostatnio Fabryka Słów pokazała obwoluty kolejnej części serii, postanowiłam Wam w ogóle o niej przypomnieć ;-).

 O Cyklu demonicznym pisałam już parę razy na blogu. Mocna, dynamiczna, genialnie skonstruowana fabuła. Pustynna Włócznia to ścisła kontynuacja tej historii. Tym razem jednak akcja przenosi się do zupełnie innego miejsca. Równie niebezpiecznego jak Kamienny Potok (z pierwszego tomu). 

Czyta się niesamowicie szybko. Brett potrafi budować napięcie i rozkręcać akcje. Nigdy nie wiemy, czy bohaterom uda się przetrwać noc, co jeszcze bardziej nie pozwala oderwać się od tej historii.

Jak widzicie cała seria prezentuje się pięknie. To jest ten rodzaj okładek, które aż chce się dotykać i co chwilę sprawdzać jak mienią się pod różnymi kątami. Po prostu zachwycają, a co za tym idzie idealnie nadają się na prezent ;-) ale to tylko taka maaaałaaaa podpowiedź ;-).

Zgarnąć z półki?

Jak dla mnie to totalny niezbędnik domowej biblioteczki. Bardzo rzadko sięgam po jakąś książkę (tym bardziej serię) parę razy, ale Cykl demoniczny to historia, którą mogłabym czytać w kółko i na okrągło. Także jak najbardziej polecam!


Tytuł:               Pustynna Włócznia

Seria:               Cykl demoniczny

Autor:               Peter V. Brett

Wydanie:           2

Wydawnictwo:   Fabryka Słów

Premiera:          25.03.2022

A jak szukacie fajnych i sprawdzonych pomysłów na prezentów świąteczne, koniecznie zajrzyjcie do księgarni Antmag.pl !



Koźlaczki powracają! I świetnie się bawią!

 Poniedziałek. Jak ja czekałam na ten dzień! Wszystko dlatego, że mogę się podzielić z Wami świeżymi wrażeniami po przeczytaniu rewelacyjnej książki. Nie byle jakiej, bo występują w niej wiedźmy, wiedźmini, trupy no i... zawsze możliwa opcja apokalipsy. Czy wiecie już o kim chce Wam dzisiaj opowiedzieć? Tak! Koźlaczki powracają!


Cuda Wianki.

O samej autorce pisałam już na moim blogu dość sporo. Uwielbiam jej styl pisania i pomysły na fabule. Nie mówiąc o bohaterach! Dlatego zawsze z wielką przyjemnością zasiadam do jej książek. Z wypiekami na twarzy obserwowałam najpierw zapowiedzi, potem ogłoszenie daty premiery Cuda Wianków, czyli kontynuacji opowieści o rodzie Koźlaczek - wspaniałych i nieszablonowych kobiet, które przy okazji są też wiedźmami. Ale to tak tylko przy okazji, bo do wpadania w kłopoty wystarczają im tylko wybuchowe charaktery 😉.

Zasiadłam z postanowieniem, że będę dawkować sobie tę przyjemność niczym czekoladki z kalendarza adwentowego, ale nie dało się! Jak siadłam, tak pożarłam całość! Na raz! Mało tego... Jeszcze bym coś wsunęła 😉.

Z Koźlaczkami tak po prostu jest. Niby nie chcą a zawsze są w centrum wydarzeń. Dziwnym trafem 😉. Oprócz tego, a może przede wszystkim Aneta Jadowska doskonale wykreowała ten świat. Nie jest on przesądzony, wydaje się wręcz naturalny. Wiedźmini i tajemnicze mikstury? Są. Przemiany ludzi w zwierzęta. Są. Potwory ludojady ? No jakby ich mogło zabraknąć 😉. Demoniczni prawnicy? Oczywista, oczywistość! I wiele, wiele innych. A wszystko zachowane w małomiasteczkowym klimacie. Cudownie się to wszystko składa muszę Wam powiedzieć.

Zgarnąć z półki?

Jeśli lubicie Urban fantasy to nawet nie proponuje Wam tego tytułu, na pewno już znacie i ten i poprzedni tom o przygodach Koźlaczek. Jeśli natomiast nie wiecie o kim mówię, a Zielony Jar to dla Was tylko jakaś nic nie znaczącą nazwa to koniecznie sięgnijcie po tę książki. Na pewno nie będziecie żałować czasu spędzonego z Maliną i jej rodzina, a może kto wie, sami znajdziecie w sobie jakieś pokłady magii 😉.


Tytuł:   Cuda Wianki

Autor: Aneta Jadowska

Ilustracje: Magdalena Babińska

Wydawnictwo: SQN

Premiera: 31.10.2022



Idealny prezent dla miłośnika fantastyki!

 Sobota. Czas trochę ogarnąć i zabrać się za świąteczne przygotowania. W ten weekend zaplanowałam sobie, że ubierzemy filcowe choinki (których na pewno opowiem Wam więcej na instagramie) i obejrzymy film od Świętego Mikołaja, o którym też na pewno usłyszycie ;-),

Dlatego dzisiaj, pozostając w świątecznym klimacie, postanowiłam zaprezentować Wam (moim zdaniem) jeden z najlepszych prezentów, jakie można sprawić fanowi fantastyki. Ciekawi ?


Opowieści z Meekańskiego pogranicza.

Tu zaskoczenia nie będzie. Pamiętacie, jak zachwycałam się pierwszym tomem tej serii? Nie, >>TUTAJ<< macie przypominajkę ;-). Planowałam przedstawić Wam każdy tom po kolei, ale finalnie chciałabym przedstawić Wam całą serię i powiedzieć, dlaczego warto po nią sięgnąć i co sprawia, że jest taka genialna.

Dlaczego akurat Opowieści z Meekańskiego pogranicza?

Pamiętacie bum na Grę o tron? Coś sprawiło, że ludzie przekazywali sobie wieści na temat rewelacyjnej serii fantasy. Moim zdaniem - spektakularność fabuła i genialna kreacja bohaterów. Niby niewiele, ale te czynniki dały zrobić z tego cyklu prawdziwy bestseller. 

Nie inaczej jest w przypadku Opowieści z Meekańskiego pogranicza. Autor nie oszczędza bohaterów na żadnym kroku. Kreacja świata i postaci sprawia, że ta historia wciąga nas od pierwszych stron. Nic nie jest na siłę, nic nie jest nachalne, bohaterowie buntują się na zastany stan rzeczy, tak naprawdę nie mogąc nic z tym zrobić. W tej serii ważne jest też to, że Robert M. Wegner stworzył bardzo różnorodny świat. Mamy tu zarówno surowe, zimne i nieprzystępne krainy, jak i piękne, kwitnące miasta. Autor rzuca swoich bohaterów w bardzo różne miejsca, nie oszczędzając im niczego, ani przyjemności ani kłopotów. 

Najbardziej nagradzają częścią tej serii jest Niebo ze stali. Czyli tak jakby środkowy tom cyklu i powiem Wam, że wcale mnie to nie dziwi. Miałam możliwość poznania tej historii chronologicznie i sięgając po ten konkretny tom, zauważyłam że przeczytałam go najszybciej (chociaż do najkrótszych nie należy). Akcja pędzi tu jak szalona, ale autor zadbał o to aby oprawić ją w odpowiednie detale. Nie pędzi po łebkach, sygnalizując nam tylko jakiś wątek, czy problem do rozwiązania. Wszystko jest odpowiednio wyważone.

Oczywiście reszta cyklu też jest rewelacyjna. Pierwszy tom powalił mnie na kolana i uznałam, że to będzie jedna z lepszych serii, jaką miałam okazję kiedykolwiek czytać. Nie pomyliłam się. Nie pomylili się też Ci, którzy od wielu lat polecali mi Opowieści z Meekańskiego pogranicza. Dlatego, aby tradycji stało się zadość, teraz ja Wam polecam tę serię ;-).







Zgarnąć z półki?

Święta zbliżają się wielkimi krokami. Moje dzieci codziennie pytają mnie, co chciałabym dostać na prezent i powiem Wam, że jeszcze w tamtym roku myślałam właśnie, czy by nie sprawić sobie tej serii pod choinkę. Teraz wiem, że to byłaby dobra decyzja. Dlatego jak najbardziej polecam. Nie tylko na prezent gwiazdkowy, ale na każdy inny też ;-). 


Seria:               Opowieści z meekhańskiego pogranicza

Autor:               Robert M. Wegner

Wydawnictwo:   Powergraph





Kobieta-mnich-wojownik-cesarz i to wszystko w jednej osobie! Recenzja tej, która stała się słońcem .

 Sobota. Mam wrażenie, że w ciągu dnia godziny rozbiły się o jakieś nieważne, rutynowe sprawy, pozostawiając poczucie nic nie zrobienia. A Wam, jak minęła sobota?

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić wyjątkowa książkę. Wyjątkowo kontrowersyjna i niesamowicie spektakularna. Zapraszam na recenzje Tej, która stała się słońcem.


Ta, która stała się słońcem. Świetlisty cesarz.

Zanim zasiadłam do lektury, sporo słyszałam o tej książce. Pierwsze tak wyraziste postaci LGBTQ+. Świeże podejście do tematu przeznaczenia i nieuniknionego losu. Spektakularne walki, które zapierają dech w piersiach no i niesamowity wschodni klimat. Przyznam szczerze, byłam bardzo ciekawa, czy to wszystko razem odpowiednio zagrało i...

Zhu to dziewczynka, której przyszło żyć w bardzo trudnych czasach. Niesamowity głód popchnął ludzi do niewyobrażalnych okrucieństw. Kiedy bandyci bestialsko zabijają ojca głównej bohaterki, a brat traci wszelkie chęci do życia, dziewczyna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i sięgnąć po coś, co nigdy nie było jej przeznaczone - po wielkość. Pod fałszywym nazwiskiem, udając swojego brata, Zhu trafia do klasztoru, gdzie poznaje tajniki świata, który okazuje się niespodziewanie wielki. 

I można by pomyśleć, że to koniec tej historii. Jednak Zhu pragnie przeznaczenia człowieka, za którego się podaje. Jednak droga do celu wymaga poświęceń i cierpienia, na które mało kto by się zdobył. Mało kto też w ogóle nie bał by się tego w ogóle pragnąć. Przed dziewczyna wyzwania wykraczające jej wiedzę, umiejętności i doświadczenie, ale...

Ciężko mi się jednoznacznie odnieść do tej historii. Z jednej strony nie mogłam się od niej oderwać, to do czego zdolna jest Zhu aby osiągnąć swój cel jest po prostu zatrważające. W pewien sposób godne podziwu. Z drugiej strony nie do końca mogłam wyczuć tę postać. Lekkomyślne działania, zawierzenie swojego życia w bardzo niepewnych przedsięwzięciach sprawiało, że totalnie nie wiedziałam po co to wszystko. 

Dzięki kreacji postaci wymywającej się schematom (zwłaszcza Zhu i generała Quyanga), ta historia nabiera zupełnie nowego znaczenia. Bardzo podobało mi się to, kiedy jedna z postaci zrozumiała, że bycie kobietą nie musi determinować jej życia do określonej roli. 

Nie będę oczywiście Wam tu streszczać całej fabuły, bo to ponad 500 stron niesamowitej historii, ale muszę przyznać że to naprawdę wyjątkowa książka. Mówiąc szczerze jest to chyba pierwsza książka z tematyką LGBTQ, która pokazuje, że często to kim się stajemy (a nie jesteśmy) determinuje nasze myśli i działania. Ciężko to inaczej wytłumaczyć nie wdając się w szczegóły. Zhu przez (prawie) cały pierwszy tom boi się, że jej prawdziwa tożsamość zostanie odkryta. Jednak nie bierze pod uwagę tego, że faktycznie stała się tym za kogo się podoba - osobą przeznaczoną do wielkości.

Zgarnąć z półki?

Byłam zaskoczona, że koniec tego tomu (na szczęście pierwszego z serii) przyszedł tak szybko. Dawno nie czytałam tak porywającej książki i mam nadzieję, że Fabryka Słów nie karze długo czekać na kolejne części powieści Shalley Parker-Chan.


Tytuł:               Ta, która stała się słońcem

Autor:               Shalley Parker-Chan

Wydawnictwo:   Fabryka Słów

Premiera:          26.10.2022


 

Klasyczne fantasy w najlepszej formie - recenzja Zewu Wilka Anthonego Ryana.

 Dzieeeń dobry w poniedziałek. A raczej już dobry wieczór, bo jak zwykle zasiadam do komputera dopiero ciemną nocą ;-). Jak Wam minął poniedziałek ? Bo mi intensywnie, czasami zastanawiam się, czy naprawdę nie da się choć trochę rozciągnąć doby żeby ze wszystkim nadążyć.

Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam historię, której bardzo żałuję. Dlaczego żałuję? Ponieważ dopiero teraz odkryłam twórczość Anthonego Ryana i uważam, że to zdecydowanie za późno!


Zew Wilka. Anthony Ryan.

Vaelin Al Sorna. Co by o nim nie mówić to i tak będzie za mało. Legenda, bohater, doskonały dowódca, nieustraszony wojownik. O jego życiu można by napisać niejedną książkę, a nie... zaraz... ;-)
Kiedy Vaelin dowiaduje się, że jego dawna ukochana trafia w ręce Zelaznej Hordy, bez zastanowienia rusza jej na ratunek. Czy uda mu się ją uratować? A może Vaelin trafi na przeciwnika, który boleśnie uświadomi go, czym jest porażka? Oto przed Wami klasyczne fantasy w najlepszej formie. Tu nie ma miejsca na nudę!

Droga, miłość, bitwy i czary.

Czytając tyle fantasy, nie powiem, że zaskoczyła mnie klasyczna fabuła Zewu Wilka. Mamy motyw drogi, miłości, patosu bohatera itd. Jednak nie mogę powiedzieć też, że jest to coś, co mi się nudzi ;-). Dlatego z przyjemnością zasiadłam do lektury i już po paru stronach wiedziałam, że nie będzie to stracony czas.

Podoba mi się kreacja bohaterów oraz nieoczywistość ich wyborów. Do końca myślałam, że wszystko potoczy się w trochę innym kierunku, ale chyba właśnie to podobało mi się najbardziej - że autor zupełnie nie spełnił moich oczekiwań, co do tej historii, tylko poszedł własną drogą.

Zgarnąć z półki?

Jak już Wam wspominałam, jestem zaskoczona, że umknęła mi twórczość tego autora i poznałam ją dopiero teraz. W najbliższym czasie (jeśli pozwolą na to moje pozostałe obowiązki) mam zamiar bliżej zapoznać się z resztą książek Ryana. Co moim zdaniem jest wystarczającą rekomendacją aby sięgnąć po Zew Wilka ;-).

Tytuł:               Zew Wilka  

Autor:               Anthony Ryan

Wydawnictwo:   Mag

Premiera:          10.06.2022

A jeśli szukacie już lektur na nadchodzącą jesień, koniecznie zajrzyjcie do nowości Taniej Książki.



Dobry omen? Coś takiego mogli wymyślić tylko...

 Sobota. Powiem Wam, że miałam bardzo emocjonujący tydzień i dzisiaj bardzo ciężko mi się wstawalo, a już nie wspomnę o innych obowiązkach 😉. A Wam jak mija weekend?

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam książkę, która bardzo długo miałam w planach, ale ciągle coś przeszkadzało mi po nią sięgnąć, zupełnie jakby ktoś rzucił na nią urok 😉.

Dobry Omen - Pratchett i Gaiman.

Tych dwóch panów raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Światowej sławy autorzy książek fantasy, tym razem stworzyli coś działając w duecie. Co z tego wyszło? Historia godna adaptacji serialowej😉.

O czym jest Dobry Omen?

O Apokalipsie oczywiście. Tylko takiej trochę... Ogarniętej chaosem 😉. Niby wszystko było zaplanowane od początku, a jak przyszło co do czego, to nic się z boskim planem nie zgadzało. Brzmi ciekawie, prawda? 

Zasiadłam do lektury z największą ciekawością. O samej książce słyszałam bardzo dużo, o serialu stworzonym na jej podstawie przez Amazona, jeszcze więcej. Czy Dobry Omen spełnił moje oczekiwania? A może czymś udało mu się mnie zaskoczyć. Zaraz wszystko Wam opowiem.

Demon i anioł. Odwieczni wrogowie, którzy na przestrzeni wieków zostali kimś w rodzaju przyjaciół. Raczej nie wchodzą sobie w drogę. Przez lata wypracowali system, który pozwala dość płynnie działać machinie pokuszeniowo-zbawiennej. Kiedy w końcu dochodzi do finalnego rozstrzygnięcia wszystkiego... Dzieją się naprawdę niestworzone rzeczy. 

Komedia pomyłek w angielskim stylu. Tak w skrócie można opisać Dobrego Omena. Zarówno Patrchett i Gaiman potrafią ciekawie kreować bohaterów, świat, a nawet stowarzyszenia i instytucje!

Co jeszcze mogę zdradzić na temat tej historii? Że czytało mi się ja z największą przyjemnością. Uwielbiam ten absurdalny typ humoru, gdzie za rogiem może na nas czekać tybetański mnich, który wyszedł właśnie z legendarnego tunelu, prowadzącego do (i przez) wnętrze ziemi.

Nie chcę zdradzać Wam za dużo, ale myślę, że nigdy nie zawiedliście się na propozycjach, które tak gorąco zachwalałam, prawda ;-)?

Zgarnąć z półki?

Nie widzę innej możliwości. Ja właśnie zabieram się za serial, bo historia w Dobrym Omenie jakoś za szybko się skończyła, zupełnie jakby skończył im się świat 😉. Dlatego chcę przeżyj to wszystko jeszcze raz, w trochę innym wydaniu. A Wam polecam sięgnąć. Nie tracicie czasu, Apokalipsa czeka!


Tytuł:               Dobry Omen

Autor:               Terry Pratchett Neil Gaiman

Wydawnictwo:   Pruszyński i S-ka


A jeśli szukacie innych genialnych tytułów, koniecznie zajrzyjcie do nowości Taniej Książki.





Fantastyka od Pilipiuka?

 Poniedziałek. Wczoraj totalnie pokonało mnie zatrucie pokarmowe i cały dzień spędziłam w łóżku. Dzieciaki od rana do wieczora mogły oglądać bajki, jak nigdy. Wykorzystały to ile mogły, ale już po południu dreptały do mnie żeby w coś zagrać albo pójść na spacer. Niestety wymiotło mnie na cały dzień. Dzisiaj jest jutro lepiej, ale nie mogę powiedzieć, że jest super. A jak Wam minął weekend? Mam nadzieję, że bez takich przykrych niespodzianek jak u mnie.

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam najnowsza powieść Andrzeja Pilipiuka - Przetaina. Mam bardzo mieszane uczucia, co do tej książki, dlaczego? Zapraszam do recenzji.


 Przetaina. Andrzej Pilipiuk.

Bardzo lubię tego autora. Dlatego kiedy dowiedziałam się, że Fabryka Słów ma w planach wydanie stricte fantastycznej powieści tego autora, wiedziałam że na pewno po nią sięgnę.  I wcale nie żałuję czasu spędzonego z tą książką, ale...

Nie oceniaj po okładce.

Sądząc po okładce, wyobrażałam sobie ciężki, wręcz mroczny klimat i masę akcji. Tymczasem dostałam książkę o podróży małej grupy z punktu a do punktu b. Pilipiuk bardzo fajnie wykreował świat w Przetainie. Cykliczne katastrofy i ludzie próbujący znaleźć sobie w tym miejsce do życia. Wyłania się z tego naprawdę ciekawy obraz rzeczywistości. Jak się pewnie domyślacie, w takich warunkach ciężko jest egzystować. Kiedy więc główny kapłan postanawia wysłać ekspedycje w celu zbadania możliwości przeprowadzki, przed bohaterami nieoczekiwanie pojawia się szansa pomocy całej społeczności. Jednak czy dadzą sobie radę z tak poważnym zadaniem?  A może coś pójdzie nie tak? Wśród zapomnianych szlaków Przodków czają się różne niebezpieczeństwa. A kiedy dodamy do tego typowo ludzki czynnik, prosta misja może okazać się niemożliwa do wykonania. Chyba że... Ktoś jeszcze czuwa nad powodzeniem tej wyprawy...

Nie było źle, ale...

Jak już Wam wspominałam bardzo lubię twórczość Andrzeja Pilipiuka. Podoba mi się to w jaki sposób prowadzi fabule i to jak kreuje bohaterów. Chętnie sięgam po jego twórczość. Tam samo było i tym razem, ale...

Pierwszym i chyba najmocniejszym zarzutem jest to, że moim zdaniem autor nie wykorzystał w pełni ani świata, który stworzył ani bohaterów. Chętnie poznałabym lepiej historię bohaterów (zwłaszcza Tyry). Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o konflikcie z Wężami, czy o samych wężach. Niestety wszystkie te wątki potraktowane były bardzo powierzchownie. Bardziej na zasadzie krótkiej anegdoty mającej rozbudzić naszą ciekawość niż rozbudowanej historii, która by ją (ciekawość) zaspokoiła. A szkoda, ponieważ ta historia ma naprawdę duży potencjał.

Po drugie. Za mało walki. Okey, bohaterowie wyruszają w podróż na drugi koniec świata, ale przecież ktoś im jednak po drodze zagraża. Ba, nawet ich atakują! Ale akcja kończy się tak szybko jak się zaczyna. Dosłownie jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wrogowie zostają pokonani.

Po trzecie za dużo happy endów. No dobra, ekspedycja nie dociera w całości na miejsce, ale po drodze jest tyle szczęśliwych zakończeń różnych wątków, że w pewnym momencie miałam wrażenie, że czytam bajkę dla dzieci, a nie powieść fantasy dla dorosłych.

No i na koniec, ucięcie. Przetaina kończy się w dobrym momencie. Dobrym dla pierwszego tomu a nie dla całej powieści. Pilipiuk zostawia tyle otwartych wątków, że to aż się prosi o dalszą część. Niestety z tego co wiem póki co kontynuacja nie jest przewidziana. Szkoda, bo chętnie bym zajrzała jeszcze do tego świata i jej bohaterów.

Zgarnąć z półki?

Jak już Wam wspominałam na samym początku to nie żałuję czasu spędzonego z ta książką. Każdego dnia, kiedy do niej zasiadałam czułam przymość z czytania. A to, że było trochę za mało tego, czy tamtego, no cóż. Zdarza się. Mimo wszystko polecam. 

Tytuł:               Przetaina

Autor:               Andrzej Pilipiuk

Wydawnictwo:   Fabryka Słów

Premiera:          15.06.2022



Rezkin powraca i to w świetnej formie!

 Poniedziałek. Po weekendowym leniuchowaniu czas wziąć się do pracy. W tym tygodniu na blogu pojawi się sporo fajnych rzeczy, także zachęcam do częstego zaglądania 😉.

Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam kolejną odsłonę przygód Rezkina. Pamiętacie go? Nie? Zaraz Wam wszystko przypomnę 😉.


Kroniki Mroku. Królestwa i Chaos. Kel Kade.

Rezkina poznajemy jako świetne wyszkolonego wojownika, który potrafi zarówno dobrze posługiwać się bronią, jak i etykieta dworską i chociaż często ma problem z odczytywaniem emocji swoich najbliższych, to jako dowódca sprawdza się doskonale. 

W czwartym tomie dzieje się bardzo dużo. Rezkin już jako król Cael (ktoś tu się chyba inspirował Supermenem ;-)) postanawia wyruszyć w podróż do Ashai. Kolejnego królestwa, w którym zgodnie z prawem ma prawo objąć rządy. Jednak aby tam dotrzeć czeka go przeprawa przez kolejne dworskie intrygi, spiski a nawet rewolucje. Czy Rezkin da sobie z tym radę? A może tym razem ulegnie? A co jeśli ktoś w końcu znajdzie na niego odpowiednią broń? Na przykład urok... osobisty... Na pewno będzie się działo.

Narzekałam, ale...

Pamiętacie jak narzekałam w poprzednich częściach na postaci i długo rozkręcająca się fabułę. Tak tym razem jest zdecydowanie lepiej. Powiem Wam tak, o ile są elementy, które mnie drażnią i przeszkadzają w odbiorze całości, przez co trudno mi przychylniej spojrzeć na jakąś historię, tak chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiej ewolucji fabularnej. 

Nie wiem, czy autorka posłuchała swoich czytelników, czy też od początku miała w planach taką eksplozję akcji, ale ten tom jest naprawdę dobrze napisany. Drażniące wątki (są, a jakże) zostały zepchnięte na dalszy plan. Kel Kade nie stara się już bawić czytelnika gagami sytuacyjnymi i nieprzystosowaniem Rezkina do życia wśród innych ludzi. Tym razem mam akcję, przygodę i mocne zwroty akcji. Nawet nie wiem kiedy dotarłam do końca tego tomu. Za dużo się działo żeby przyglądać się przelatującym stronom ;-).


Zgarnąć z półki?

Zdecydowanie. Z tą serią nie można się nudzić, a już ten tom to całkowity rollercoaster zdarzeń. Bardzo dobrze się go czyta niezależnie od pogody, humoru, czy nawet świata dookoła. Także bardzo, bardzo polecam!

Tytuł:               Królestwa i Chaos.

Seria:               Kroniki Mroku

Autor:               Kel Kade

Wydawnictwo:   Fabryka Słów

Premiera:          08.07.2022




Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl