Zderzenie kultur. (Frigiel i Fluffy. Odległe Lądy. Trzy klany. Wydawnictwo RM)

 Sobota. Miało być deszczowo i ponuro, a tymczasem słońce świeci tak mocno, że musieliśmy się schować w domu. Nie mogę narzekać z tego powodu, dzięki temu mam chwilę, aby podzielić się z Wami moimi ostatnimi przemyśleniami na temat pewnej książki.


 

Frigiel i Fluffy

Każdy fan Minecrafta ich zna. Zaczęło się od youtuba, potem były książki i komiksy. Poprzez swoje przygody odkrywają przed nami mapę świata Minecrafta. Dzięki nim poznajemy różnorodność jaka tam występuje oraz (co chyba najważniejsze) bierzemy udział w bardzo niebezpiecznych i równie interesujących, misjach.

Odległe lądy

Tym razem wyruszamy w bardzo długą podróż. Frigiel, Fluffy, Abel  i Alice docierają na sam skraj znanego im świata. Do miasta granicznego zwanego Roche Rogue. Z stamtąd już tylko parę kroków aby dostać się do Odległych LądówPrzyjaciele mają zbadać sprawę napaści na kopalnię lapis lazur i... (jakżeby inaczej) pomyszkować trochę za miedzą.

To, że czegoś nie rozumiesz, nie znaczy, że jest głupie.

Studiowałam kulturoznawstwo (brzmi to trochę jak przyznanie się do winy ;-)) i od pierwszych wykładów, uczono mnie, że nie można porównywać kultur. Nie mam do tego ani narzędzi ani podstaw. Jest to temat na dłużą dyskusję, ale ogólnie chodzi o to, że kiedy spotykamy się z inną kulturą (najczęściej prostszą, tj. tradycyjne wierzenia ludów Afryki) wydaje nam się ona zupełnie nie zrozumiała. Dzieje się tak, ponieważ patrzymy na to z perspektywy tego, czego znamy, czyli kultury europejskiej. Potem oczywiście może się okazać, ze dane obrzędy i postrzeganie świata w danej kulturze jest bardziej złożone niż się nam na początku wydawało, ale.. no dobra, bo zaczyna się robić z tego wykład ;-). 

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w Frigiel i Fluffy. Odległe Lądy. Trzy Klany mamy dokładnie taką sytuację. Główni bohaterowie spotykają się z czymś nowym i niezrozumiały. Próbują się w pewien sposób dostosować, ale robią to w sposób, który nie pasuje do miejsca, w którym się znaleźli. Finalnie wpadają w jeszcze większe kłopoty.



 

Trzy Klany.

Muszę przyznać, ze to bardzo porywająca przygoda. Jak zasiadłam do tej książki, tak odłożyłam ją dopiero jak skończyłam. Czyta się bardzo szybko, a znani i lubiani bohaterowie, wiedzą jak umilić nam czas. 

Zgarnąć z półki?

Tak. Chociaż nie mogę polecić tej książki osobom, które nie znają świata Minecrafta. W Frigiel i Fluffy. Odległe Lądy. Trzy klany prawdziwą gratkę z czytania będą mieli fani. Ludzie, którzy zupełnie nie kojarzą tematu lub dopiero zaczynają przygodę mogą poczuć się przytłoczeni informacjami i zagubieni. Chociaż z drugiej strony, patrząc na statystyki (Minecraft jest najpopularniejszą grą na świecie), jak już się polubi ten specyficzny świat to wie się o nim wszystko ;-).

Jeśli chcielibyście zakupić najnowszy tom przygód Frigiela i Fluffiego, zajrzyjcie na stronę Wydawnictwa RM.

Tytuł:              Odległe Lądy. Trzy Klany
Seria:              Frigiel i Fluffy
Autor:             Nicolas Digard
Ilustracje:       Thomas Frich
Wydawnictwo: RM
Tłumaczenie:   Stanisław Kroszczyński
Premiera:        17.05.2021
 

 
 
 


Legendy Warszawskie (Wydawnictwo RM)

Okazuje się, że jednak alergia mi nie przeszła. Teraz mam po prostu mocniejsze napady. Z wiekiem coraz gorzej  to przechodzę, dlatego zaczynam poważnie zastanawiać się nad odczulaniem, tylko... czy to coś da... Niestety przez to jestem totalnie nie zdolna do niczego. Wyjście na spacer kończy się zalaniem łzami i katarem, a przecież nie da się siedzieć w domu w tak piękną pogodę! Dochodzi jeszcze jeden problem robale. Nie wiem jak u Was, ale u mnie po godzinie 18, czyli mniej więcej kiedy całe podwórko jest już zacienione, trzeba uciekać do domu, bo nie można nawet chwili ustać nie odganiając się od komarów, much, czy jeszcze innych owadów. Masakra! Jadę dzisiaj po jakieś specyfiki, bo dzieciaki są już strasznie pogryzione.
Nic tylko siedzieć w domu i... czytać książki ;-). Pomyślcie o tym. Same korzyści. Siedzisz w domu, nic Cię nie gryzie, jak masz to włączasz sobie wiatraczek albo klimatyzację i czytasz książki. Ja nie widzę minusów takiego rozwiązania. Moje dzieciaki jednak nie akceptują tego genialnego pomysłu spędzania wolnego czasu i większość dnia spędzamy na dworze.


Jak już wiecie przepadam za mitologią. Nie mogę uznać się za wielką znawczynię, ale lubię. Kopalnia wiedzy o świecie i inspiracji. Jak już Wam wspominałam, interesują mnie różne gałęzie tego gatunku. Nie tylko narodowe, ale i te bardziej lokalne. Zwłaszcza jeśli chodzi o nasze, rodzime mity i legendy, bo to pokazuje jakimi drogami wędrowały te historie i czym inspirowali się ludzie aby wymyślić takie opowieści. Dlatego dzisiaj mam dla Was coś z naszego rodzinnego podwórka ;-)



Te legendy są mniej więcej wszystkim znane. Gdzieś te motywy ciągle pojawiają się w naszej kulturze. Przykładem może być seria Legendy Polskie od Allegro. Jeśli nie mieliście okazji jej poznać to bardzo polecam. Ja jestem jej wielką fanką. 
No, ale jak widać mity i legendy ciągle krążą w okół nas. Ludzie lubią opowiadać historie, dodawać elementy fantastyczne, umiejscawiać je w realnym świecie. Dlatego warto wiedzieć, co już zostało wymyślone ;-)



W tej książce zostały zaprezentowane 4 najpopularniejsze legendy. Znalazło by się jeszcze parę, np. czarna wołga ;-). Nieee no, żarcik. Skupmy się na konkretach. 

Podoba mi się to, jak zostały opisane te legendy. Wiadomo, są one skierowane do dzieci, dlatego nie ma bardzo drastycznych szczegółów, ale warto zauważyć, że mocniejsze momenty występują.
Podoba mi się też to, że nie jest to suchy tekst. Pani Marta Dobrowolska - Kierył zadbała o to żeby to była opowieść. Występują tu nie tylko opisy, ale i dialogi. Dzięki czemu akcja nie jest taka odrealniona.
Podobał mi się również dobór imion. Okey. może nie są jakieś wyszukane, czy starosłowiańskie, ale Miłka? Tak dawno nie słyszałam tego zdrobnienia, że jestem nim całkowicie zauroczona. Takie detale sprawiają, że przyjemniej się czyta takie historie.

Noooo, nie zapomnijmy o ilustracjach wykonanych przez Annę Batte. Dziwne, bo zawsze myślałam, że wolę bardziej komiksowe ilustracje, niż takie graficzne. Okazuje się jednak, że to zależny gdzie ;-). Złota Kaczka w wykonaniu Pani Ani jest po prostu genialna.


Hipnotajzing, czyż nie ;-)? Nic dziwnego, że zdobi ona okładkę Legend Warszawskich



Jeśli mogę być szczera (a z Wami przecież mogę :-)). Miałam mieszane uczucia, co do tej książki. Różnych wydań legend polskich jest u mnie naprawdę sporo. Po co więc kolejna? Okazuje się, że warto poznać różne wersje aby stwierdzić, która z nich jest najlepsza, ale nie najlepsza ogólnie, tylko najlepsza dla Nas. 
Legendy Warszawskie Wydawnictwa RM to jedno z lepszych wydań jakie miałam okazję czytać. Nie polecam ich jednak czytać maluchom. Uważam, że dzieciaki w wieku szkolnym lepiej sobie poradzą z tymi historiami :-).

Za możliwość odkrycia tajemnicy Warszawy ;-) Dziękuję Wydawnictwu RM


Mity Greckie. Bogowie i Herosi (Wydawnictwo RM)

Powoli zaczynam dochodzić do siebie, chyba to, na co jestem uczulona (w skrócie jestem uczulona na życie na wsi;-)) już nie pyli. Zdarzają mi się jeszcze "ataki", ale najgorsze minęło. Wracam do żywych! Nadszedł też czas żeby zacząć traktować pandemię wakacyjnie. Wiadomo, wszystko się zmieniło. Musimy uważać, zachowywać odległości, przestrzegać zasad higieny! Ale Polacy powoli ruszają na wakacje. Mnie też trochę nosi. Z chęcią bym się gdzieś wybrała, ale wolę jeszcze trochę poczekać. I tak moim zdaniem na zakończenie pandemii będziemy musieli jeszcze długo poczekać. Na szczęście mogę sobie pozwolić na przydomowy basen. Jest woda, zabawa i blisko do domu. Kiedyś miałam nadzieję, że jak dzieciaki będą już na tyle duże żeby się sobą zająć, ja będę mogła usiąść i po prostu poczytać...ale nagle okazało się, ze im dzieci starsze tym więcej pomysłów mają i moje marzenia legły w gruzach. Dlatego staram się połączyć przyjemne z pożytecznym i czytam książki dla dzieci, w razie czego mogę przeczytać na głos i wszyscy zadowoleni. Dlatego dzisiaj mam dla Was klasykę. Mogę nawet stwierdzić, że jest to klasyka gatunku! Ciekawi ;-)?



Nie będę streszczać ani spoilerować, bo większość zna, a Ci, którzy nie znają na pewno czują w tym temacie wielką pustkę i raz dwa nadrobią zaległości ;-). Ja mitologię (nie tylko Grecką) przerabiałam nieskończoną ilość razy. pokochałam te historie,jak tylko pierwszy raz o nich usłyszałam (chyba w okolicach podstawówki), potem już poszło z górki. Mity są bardzo ważnym elementem kultury, więc siłą rzeczy na studiach też nie dały mi o sobie zapomnieć ;-). Mój egzemplarz mitologii (Parandowskiego) jest w opłakanym stanie, ale jeszcze na pewno mi posłuży. Mam nadzieję, że moje dzieci wypiły z mlekiem matki zamiłowanie do mitów. Jednak wolałam się zabezpieczyć i chcę zacząć je zapoznawać z tymi historiami już teraz (będziemy je katować tyle razy, aż polubią ;-)). Dlatego moją uwagę zwróciło wydanie napisane przez Joannę Zarębę, zilustrowane przez Grzegorza SobczakaWydawnictwa RM

Ilustracje

Zacznijmy od końca, bo jak wiadomo, na początku był Chaos ;-). W ilustracjach zastosowano tylko 3 kolory, co sprawia, że wszystko jest czytelne i dynamiczne. Kreska jest prosta i konkretna, dzięki czemu grafiki są klarowne. O ile znam naprawdę dużo opracowań tych mitów, tak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ilustracje w tym wydaniu należą do jednych z lepszych jakie widziałam. 




Bardzo podoba mi się ten kontrast, to chyba właśnie on przyciągnął mnie do tej książki ;-)

Treść

Jak już wspominałam, nie będę pisać o czym są te mity. Wolę skupić się na tym jak zostały podane. Tekst ma formę trochę opowieści, trochę rozmowy. Autorka zadbała o to, aby tekst był przystępny dla dzieci. Tłumaczy wszystko, dzięki czemu nawet najmniejszy element historii jest zrozumiały. Związki przyczynowo-skutkowe są opisane bardzo konkretnie. Ubolewam trochę na tym, że pani Joanna nie wdała się w szczegóły, ale zdaje sobie również sprawę, że zbyt dużo wątków mogłoby zdezorientować młodego odbiorcę. Dlatego, nie czepiam się... szczegółów ;-). Podoba mi się również to, jak autorka wciąga czytelnika w dialog. Zadaje pytania, na które sami mamy odpowiedzieć, ale nie bójcie się, swoje opowiadanie kieruje w taki sposób, że odpowiedzi nadchodzą same.


Wrażenia

Dla mnie lektura mitów to zawsze przyjemność. Tym bardziej było mi miło przypomnieć sobie niektóre historie. No i te niesamowite ilustracje <3. Jak dla mnie totalny niezbędnik. Myślę, że ten egzemplarz będzie nam długo służył, zwłaszcza jako pomoc naukowa, ponieważ jest bardzo dobrze opracowany. 

Myślę, że moje dzieci będą zachwycone tym, że będą MUSIAŁY ;-) polubić mity. Dziękuję Wydawnictwu RM za to świetne wydanie <3


"Porwanie królewny" Witolda Wojtkiewicza (Wydawnictwo RM)

Ostatnio trafiłam na bardzo ciekawy artykuł na temat jakich kierunków studiów nie warto studiować. Dało mi to sporo do myślenia. Należałam do osób, które nie mają sprecyzowanych planów po maturze. Podziwiałam osoby, które wiedziały, co chcą w życiu robić. U mnie skończyło się kulturoznawstwie. Nie mogę powiedzieć, że te 5 lat były stracone. Rozbudziła się moja ciekawość otaczającym światem, uczyłam się o wielu ciekawych rzeczach (o tych nieciekawych też się uczyłam ;-)). Te studia (w większości) były przyjemnością. Jednak... nie powiodły mnie w żadne konkretne miejsce. Jestem po prostu kolejną osobą po studiach humanistycznych. Jakich wiele...Gdyby nie doświadczenia w zupełnie innych dziedzinach, zdobyte podczas różnych prac dorywczych,  pewnie musiałabym zaraz po studiach szukać jakiś kursów i się przebranżawiać. Studiowałam kulturoznawstwo, brzmi trochę jak wyrok ;-), ale jak już Wam wspominałam, były też ciekawe rzeczy, m. in. historia sztuki. I tutaj znowu muszę wyjaśnić jedną, bardzo ważną kwestię. Niektóre okresy w sztuce, a w zasadzie uczenie się o nich były katorgą. Już nie będę tu wymieniać z imienia i nazwiska, kto najbardziej zalazł mi za skórę ;-), ale trafiały się takie perełki, że nadal ciężko mi o nich zapomnieć. Po 5 latach uczenia się tego wszystkiego, wiem jak ważne jest uwrażliwienie na sztukę. Nie będę Was zanudzać serią wykładów dlaczego tak jest, po prostu mi uwierzcie. Znam się na tym ;-). Dlatego kiedy zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że to coś dla mnie.

"Porwanie królewny" Witolda Wojtkiewicza



Książka opowiada o tym, jak pewien chłopiec w dniu swoich urodzin zostaje zabrany przez ojca do Muzeum Narodowego. Straszna nuda prawda? przecież tam są same obrazy. Nic ciekawego się nie dzieje, marna rozrywka. Okazuje się jednak, że interpretacja obrazów już do nudnych nie należy. Myślicie, że trochę koloryzuję ;-)? Ta książka udowadnia, że mówię prawdę!



Jak już Wam obiecałam, nie będę przynudzać. Nie wszystkich musi interesować sztuka. Jednak zanim stwierdzicie, że definitywnie nie lubicie i nie rozumienie sztuki, warto ją jednak poznać. 

Porwanie królewny  to obraz namalowany w 1908. Poniżej prezentuje go Wam w całości.


I tu właśnie zaczyna się cała akcja. Żarcik ;-). Dzięki temu obrazowi główny bohater poznaje, co to jest interpretacja obrazu i na czym polega. Panie Justyna Mrowiec i Marta Dobrowolska-Kierył zadbały o to żeby w jasny i przystępny sposób przybliżyć tę tematykę dziecku. Aaaa, zapomniałam, bo to książka dla dzieci, jakby ktoś miał wątpliwości ;-).

Bardzo podoba mi się to, jak dochodzą do symbolizmu. Dziecko, nie jest wrzucone na głęboką wodę. Nie musi od razu poznawać zawiłości interpretacji, czy właśnie symboliki określonych elementów. Autorki łagodnie wprowadzają kolejne aspekty, tak aby na końcu spojrzeć na to wszystko z szerszej perspektywy. 

Gdyby kogoś jednak nudziła taka analiza to przy interpretacji zostały również przewidziane zadania, które również pozwolą rozbudzić ciekawość i zapewnią miło spędzony czas. Oczywiście tematyka tych zadań jest ściśle związana z tekstem, ale nie ma się co przejmować, ponieważ ani tekst, ani zadania nie są od siebie zależne. Możemy równie dobrze skupić się na samym tekście, pomijając zadania jak i odwrotnie. 

Nie można zapomnieć również o ilustracjach wykonanych przez Adama Śliwę, które doskonale wpasowują się w ogólną koncepcję książki. 



Muszę przyznać, że jestem pod olbrzymim wrażeniem. Sam obraz przewinął mi się już kiedyś przed oczami, jednak nie skupiałam się na jego analizie. Jednak dzięki tej książce mogłam nie tylko przypomnieć sobie samo dzieło Witolda Wojtkiewicza, ale również w przystępny sposób poznać je z moimi dziećmi. 

Wiadomo, moje dzieciaki są jeszcze za małe na tak abstrakcyjne pojęcia jak symbolizm, czy sama abstrakcja ;-), ale jak już Wam wspomniałam, warto pobudzać wrażliwość estetyczną u dzieci, aby mogła się w pełni wykształcić i w odpowiednim czasie rozwinąć.

Jak dla mnie książka "Porwanie Królewny" Witolda Wojtkiewicza autorstwa Justyny Mrowiec i Marty Dobrowolskiej-Kierył to NIEZBĘDNIK każdego rodzica!

Za możliwość zapoznania się (i moich dzieci ;-)) z prawdziwą sztuką, dziękuję Wydawnictwu RM



Kolorowa Edukacja (Wydawnictwo RM)

Nadszedł dzień, na który wszyscy czekali ;-) Nooo... może prawie wszyscy. Dzień Dziecka. Kupiłam drobne upominki, ale tylko dlatego, że dałam się skusić promocją w sklepie ;-). Jeśli jesteście ciekawi, co takiego, zapraszam na Facebooka. Jednak nie jest to punkt kulminacyjny w świętowaniu tego wyjątkowego dnia :-). Zaplanowałam.... a jakże naukę przez zabawę ;-). Dlatego dzisiaj chcę Wam przedstawić coś, co sprawi, ze żaden temat nie będzie trudny, czy nudny.

Kolorowa Edukacja



Mój blog powstał po co, aby dzielić się z Wami wartościowymi rzeczami. W skrócie - skarbami. Nie jest to łatwe, ponieważ jest tego naprawdę dużo. Jednak tym razem mi się udało. Mam!. Kolejny skarbKolorowa Edukacja to kolekcja, która zawiera  w sobie wszystko to, co powinna mieć ciekawa literatura dla dzieci. 

Interesujące treści

Ja na początek postawiłam na patriotyczną tematykę aby przybliżyć Klarze trochę temat, ale w kolekcji można znaleźć również dinozaury, pojazdy czy zwierzęta świata. Dodatkowo tekst jest krótki i zrozumiały. Parę zdań o każdym zagadnieniu aby nie pogubić się za bardzo.












Grafika

Jak widać powyżej  wszystko jest czytelne. Charakterystyczne elementy, np. określonych gatunków ptaków, są zachowane dzięki temu łatwo je rozróżnić i zapamiętać. Dodatkowo można je jeszcze pokolorować, to już całkiem pomaga utrwaleniu w pamięci :-).

Naklejki

Wiadomo, naklejki są najważniejsze, bez nic nic nie ma sensu ani prawa bytu. Otóż moi Drodzy, Wydawnictwo RM naprawdę się postarało. Naklejki są niesamowite. Wybrali piękne zdjęcia. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że takie grafiki nadawałyby się również na fototapetę ;-)




Jak Wam się podoba ta kolekcja? Bo mi bardzo. Przyznam szczerze, że przyroda, środowisko, biologia, czy geografia nigdy nie były moimi ulubionymi przedmiotami. Nie przyglądałam się za bardzo otaczającemu mnie światu. Aż pojawiły się dzieci. Dzieci, które są ciekawe i zadają pytania. Dlatego bardzo cieszę się, że trafiłam na tę kolekcję. 
Dzięki niej nie odpowiadam na każde pytanie "nie wiem" tylko "chodź, sprawdzimy" :-).

Za możliwość odkrycia piękna Naszej Polski, dziękuję Wydawnictwu RM.










Mały Książę (książka z płytą. Czyta Maciej Stuhr) (Wydawnictwo RM)

Nawet nie wiedziecie jak bardzo nie mogłam doczekać się poniedziałku. Nie dlatego, że to poniedziałek, tylko dlatego, że znowu mogę Wam coś przedstawić. Lubię to robić. Lubię blogować. Nie jest to tak łatwy kawałek chleba jak mi się wydawało, ale naprawdę czuję satysfakcję mogąc to robić. 
Kolejne dni kwarantanny dają się we znaki. Już nawet nie wiem, czy to poniedziałek, czy maj ;-). Nie mówiąc już o tym, który mamy dzień miesiąca. Mam kalendarz, nawet zaznaczam aktualny dzień, ale jakoś nie rejestruję tego. Po prostu jest to czynność mechaniczna. Przez to, że każdy dzień wygląda podobnie, przestało mnie interesować, który mamy konkretnie dzień. Odpowiedź jest jedna. Kolejny.
No, ale nie o tym chciałam Wam opowiedzieć. Dzisiaj mam dla Was książkę, która nie mieści się w żadnym kanonie. To nie jest tylko jakiś tam must have. Nie wyobrażam sobie żeby jej nie mieć, nie znać, czy (to najgorsze, aż mam ciarki) nie doceniać!


Myślę, że nie trzeba jej jakoś szczególnie przedstawiać. Na facebooku dałam Wam wczoraj małą wskazówkę ;-). To zdjęcie zostało wykonane zanim ta puchata bestia połknęła książkę w całości ;-).
Problem z Małym Księciem jest taki, że ciężko wybrać odpowiednie wydanie, bo to, że trzeba mieć tę książkę w domu nie podlega żadnej wątpliwości (ani dyskusji ;-)). Było parę fajnych wersji. Chyba najbardziej podobała mi się ta:



Aleeeee jak zobaczyłam cenę (ok 200 zł). To stwierdziłam, że nie jest to wydanie jakiego potrzebuję ;-). Kiedy trafiłam na wersję z płytą, na której Małego Księcia czyta Maciej Stuhr. No to od razu wiedziałam, że to coś dla mnie ;-). Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię tego aktora. Może nie wszystkie role, które grał przypadły mi do gustu, no, ale bez przesady, nie wszystko mi się musi podobać. Jednak, co innego kiedy Maciej Stuhr zmienia się w lektora. Podoba mi się jego barwa głosu. Lubie go słuchać, czy to w roli lektora, czy kiedy podkłada głos różnych animowanych postaci. 


Zasiadłam więc wygodnie i posłuchałam, co też ma mi znowu do powiedzenia Mały Książę, bo nie wiem, czy wiecie, ale On zawsze mówi coś innego. 
Przy moim pierwszym spotkaniu z twórczością Antoine de Saint-Exuperyego chciałam znielubić tę książkę. Wydawała się jakaś taka bez sensu, bez ładu i składu, w ogóle nie do czytania, ale brnęłam w nią, kolejne strony mijały zamieniając się w przeczytane rozdziały. A kiedy skończyłam czytać byłam bardzo zdziwiona. Nie tym, ze się skończyło, tylko tym, co tak naprawdę autor chciał powiedzieć. Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, doszłam do różnych wniosków. A potem przeczytałam jeszcze raz... i kolejny... i znowu... i...nadal mi się nie nudzi i nadal mam o czym myśleć, czytając Małego Księcia.


To nie jest książka w stylu polecam Wam. To nie jest książka, którą powinniście mieć. Uważam, że to jedna z TYCH, książek, które... jak kupujesz półkę na książki to ona po prostu już tam jest. Zawsze jest dla niej miejsce i nie może jej zabraknąć.
A to wydanie ma jeszcze jeden dodatkowy atut. Młodego Stuhra ;-).

Za pięknie wydanie z przyjemnym dla ucha dodatkiem dziękuję Wydawnictwu RM




1001 obrzydliwych obrzydliwości (Wydawnictwo RM)

Czy tylko ja mam wrażenie, że prawdziwe życie dzieje się gdzieś indziej? Kolejny tydzień kwarantanny, jest już trochę luźniej, ale na pewno to nie przypomina normalności. Do tego, co było przed kwarantanną na pewno nie wrócimy. Pytanie tylko jak odnajdziemy się w tej nowej rzeczywistości. Wydaje mi się, że wypracowałam sobie całkiem nowe wartości. Wiadomo, rodzina i zdrowie są najważniejsze, ale często łapie się na tym, że kiedy czytam, widzę lub słyszę, ze ktoś wybrał się gdzieś tam, nie ważne do baru, na zakupy, na wycieczkę, mam mieszane uczucia. Dziwnie myśleć o tym, co jeszcze nie tak dawno było normalne, a teraz jest wręcz zakazane.Dlatego często się zastanawiam, czy poprzednia normalność była moją wymarzoną, czy było tak idealnie? Wydaje mi się, że świat zwolnił. Ten pęd poszedł dalej i to, do czego przywykliśmy jest gdzieś indziej, ale jest. A my...żyjemy na pauzie.

Dzisiaj mam dla Was książkę, która jest... OBRZYDLIWA. Nie podoba mi się, jest OKROPNA,  jak ją czytam to mam odruch wymiotny, ale... moje dzieciaki ją UWIELBIAJĄ.


1001 obrzydliwych obrzydliwości

Od początku miałam mieszane uczucia, nie kręcą mnie takie klimaty, ale czego się nie robi dla własnych dzieci. Wiedziałam, że im się spodoba, ponieważ kiedy w zdaniu występuje BLE albo FUJ (a najlepiej oba na raz) to zawsze jest wiele śmiechu i radości. Oczywiście najczęściej ja wypowiadam te słowa, a Oni cieszą się z faktu, że robią jakieś obrzydliwe rzeczy. Przykładem może być zabawa slimem. Nie znam dorosłego, który lubi zabawę tym glutem, ale dzieciaki go uwielbiają. Najbardziej chyba lubią mnie z tym ganiać... no na pewno już rozumiecie moja odczucia, co do tej książki. 
Jednak 1001 obrzydliwych obrzydliwości  okazała się strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o zainteresowanie moich dzieci. Janek chyba jeszcze nie do końca czai o czym jest ta książka, ale podoba mu się moja reakcja, dlatego ciągle ją nosi i daje do czytania. Klara jest po prostu zachwycona. Książka podzielona jest na 6 rozdziałów. Są obrzydliwe fakty o ludzkim ciele, jedzeniu, zwierzętach, historyczne, naukowe, czy obrzydliwe rekordy świata. Jest w czym wybierać. I daję słowo, że wszystkie są naprawdę obrzydliwe. Nie wiem, co jest fajnego w takiej tematyce, ale sądząc po patronach medialnych (TVP ABC, Miastodzieci.pl, Gildia.pl i Granice.pl), coś w tym musi być, ponieważ wszystkie te media znają się na dzieciakach :-). 


Nawet ten gremlin, który pojawia się na okładce, a potem na kolejnych stronach jest zapowiedzią jakiś psot i okropności, spójrzcie tylko na ten uśmieszek.. Szkoda tylko, ze to psoty wyrządzone są na BIEDNYCH rodzicach!
Myślę, że ta książka jeszcze długo będzie mnie prześladować, ponieważ tych ciekawostek jest ponad 1000 ;-). A dodatkowo takie obrzydliwości się nie...przejadają... Dlatego targają mną bardzo sprzeczne emocje. Z jednej strony wiadomo, ciężko mi polecić tę książkę, bo wiem jakie obrzydzenie mnie ogarnia, kiedy ją czytam, ale z drugiej strony widzę jak reagują na nią moje dzieciaki i wiem, że po prostu sprawia im to wielką radość i przyjemność. Dlatego... trzeba zagryźć zęby i dać się ponieść tej glutowatej treści ;-)

Dziękuję Wydawnictwu RM za tą niewątpliwą przyjemność ;-)


Polscy Superbohaterowie. Mieszko I (Wydawnictwo RM)

Witajcie w ten... chyba czwartek. Gdybym codziennie nie skreślała z Klarą dni w kalendarzu, pewnie nie wiedziałabym jaki mamy dzisiaj dzień. Trochę to smutne, trochę przerażające, ale niestety przyszło nam żyć w czasach epidemii i trzeba się do tego dostosować. Nawet jeśli obecnie tydzień ma aż 7 niedziel ;-). Mówię tu oczywiście o rodzicach tylko i włącznie zajmujących się dziećmi podczas narodowej kwarantanny, bo Ci, którzy pracują zdalnie, na pewno odczuwają to inaczej.
Dzisiaj wątek bardzo ważny - edukacja domowa. Mam to szczęście, że moje dzieci nie chodzą jeszcze doszkoły. Oznacza to, że ich edukacja wygląda inaczej i nie mają żadnych e-lekcji. Na moje drugie szczęście nauczycielki Klary udostępniają fajne materiały i pomysły na realizację różnych tematów. Na moje trzecie szczęście, sama szukam ciekawych pomysłów, które mogę zrealizować z dzieciakami (serdecznie pozdrawiam Karolinę z Nasze Bąbelkowo, która jest studnią, z której czerpię ;-) i Honoratę z Maluch w domu, która ma taką ilość inspiracji, że nie sposób wszystko zrealizować :-)).
Tak. Ja mam szczęście. Jednak obserwuję to, co wstawiają rodzice starszych dzieci, takich w wieku szkolnym. Krew mnie zalewa. Przepisz do zeszytu, naucz się definicji...nie będę komentować zaangażowania nauczycieli (w taką formę nauczania). Jedyne, co mogę zrobić to pogardliwie prychnąć na nasz system edukacji. EH! Szkołę skończyłam jakiś czas temu, ale chociaż trochę już minęło, nic się nie zmieniło. Wiem, że są nauczyciele, którzy naprawdę robią dużo żeby zachęcić dzieci do nauki, są też tacy, którzy nadają się tylko do... telewizji publicznej. Dlatego dzisiaj chciałabym Wam przedstawić książkę, która jest dobrą alternatywą dla lekcji historii. Dlaczego? Bo Magdalena Koziarek przedstawia nam żywą (no już nie ;-)) osobę.



Z historią u mnie jest tak. Znam, kojarzę, lubię czasami poczytać, ale nie jest to moja miłość, ani pasja. Z lekcji historii pamiętam, że starałam się zaangażować w lekcje i nauczyć o wszystkich wydarzeniach. Niestety kończyło się tym, że ogrom materiału mnie przerastał i wszystko mi się mieszało lub po prostu wypadało z głowy. Myślę, że to dość częsta przypadłość ;-), ale ile można zapamiętać suchych faktów ? Trzeba tchnąć w to trochę życia.  Bo daty to jedno, ale dowiedzieć się, że Bolesław Chrobry był zakładnikiem na dworze cesarskim to już zupełnie inna historia ;-)

Opis

Kiedy podczas warsztatów archeologicznych w muzeum Piotrek znajduje tajemnicze drewienko, nie przypuszcza, że właśnie wszedł w posiadanie narzędzia do przenoszenia się w czasie. Razem ze starszym bratem Tomkiem wyruszają w podróż do średniowiecza czasów Mieszka I, któremu towarzyszą w najważniejszych momentach życia. Stają się świadkami postrzyżyn księcia, jego chrztu i poznają historię najważniejszych bitew. Chłopcy przekonują się, że w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy… Kto jest prawdziwym właścicielem drewienka? I czego chce od chłopców tajemniczy pogański kapłan?

Wrażenia

Znam takie historie, często przenoszą do alternatywnych światów. Coś w stylu co by było gdyby? Tyle, że tutaj jest trochę inaczej. Bo główni bohaterowie nie trafiają do świata z odległej przeszłości. Lądują w naszej linii czasowej. Nic tu nie jest wymyślone, czy przekoloryzowane, ale mimo to, wszystko jest nieznane i niezrozumiane.
Bardzo podoba mi się to, że autorka używa słów, które niestety odchodzą już do lamusa. Kurhan, polepa, dzieża, czy wiele innych. Dzięki temu od razu możemy poczuć, że w czasach Mieszka I ludzie żyli inaczej niż by. Choćby dlatego, że mieli swoje nazwy na przedmioty codziennego użytku ;-). Myślę, że dla młodych czytelników to będzie zderzenie z czymś zupełnie nowym. Co innego czytać o Chrzcie Polski, a co innego czytać historię jak do tego doszło. 
Właśnie w taki sposób powinno się edukować. Magdalena Koziarek sprawiła, że ta historia ma sens. Teraz już wiem, co i dlaczego, a nie... 966 chrzest Polski. 






Nie można zapomnieć również o ilustracjach, które wykonała Elżbieta Moyski. Podoba mi się ta dbałość o szczegóły. Grafiki są zrozumiałe i czytelne, a detale sprawiają, że zaczynam sobie wyobrażać jak to wszystko wyglądało w X wieku. 

Mieszko I. Tajemnicze Drewienko to bardzo wciągająca lektura. Nasza historia dawno nie miała takich żywych rumieńców ;-).
A najlepsze jest to, że Wydawnictwo RM stworzyło całą serię o Polskich Superbohaterach!

Sami zobaczcie -> TUTAJ

Za możliwość ożywienia Mieszka I, dziękuję Wydawnictwu RM


Kurs rysowania dla dzieci (Wydawnictwo RM)

Poniedziałek! Już nie mogłam się doczekać żeby Wam się pochwalić, że... nie zrobiłam absolutnie nic ;-) Odpoczęłam od książek, filmów, wszystkiego. Tak naprawdę nawet nie wiem jak to zrobiłam. Po prostu zanim się zorientowałam minął kolejny dzień, a ja nie zrobiłam nic (pomijając oczywiście podstawowe czynności). Mój dom wygląda jakby przeszło po nim tornado, wróciło się (bo czegoś zapomniało), przeszło jeszcze raz i... znowu wróciło ;-). Ale wiecie co, trudno. Sprzątałam cały czas, a wystarczy, że wyjdę z pokoju, a moje dzieciaki zmieniają moją koncepcję czystości na swoją, bo przecież jak wszystko leży na podłodze to lepiej się szuka. Przestałam się już tym frustrować. Mam nawet wrażenie, że kiedy ktoś mnie odwiedza (zamierzchłe czasy ;-)), kiedy widzi taki bałagan, czuje się u mnie swobodniej. Nie macie czasami wrażenia, ze bałagan ułatwia kontakty międzyludzkie? Cóż, temat do dłuższych rozważań ;-).
Dzisiaj mam dla Was coś wyjątkowego (tak, wiem, jak zawsze ;-). Inspirującego i na maxa twórczego. Kurs rysowania dla dzieci od Wydawnictwa RM.


Uwielbiam takie książki, ponieważ mocno mnie nakręcają na kreatywne działania ;-). Kiedyś dużo rysowałam, chodziłam nawet na zajęcia plastyczne do pobliskiego domu kultury. Nie wiem, czy miałam talent, po prostu rysowanie sprawiało mi przyjemność. Dlatego, jak widzę takie książki to aż mnie skręca w środku (żeby zobaczyć, co kryją ;-)). 
Trzeba również podkreślić to, kto jest twórcą tego kursu. Chris Hart jest bardzo znanym rysownikiem, który ma na swoimi koncie parę poradników dotyczących rysowania. Jego kreska jest bardzo przyjemna dla oka (jak zresztą widać ;-). Postacie, które tworzy są nacechowane pozytywną energią, co sprawia, że jeszcze chętniej sięga się do jego poradników. Miałam okazję przejrzeć tylko (dodatkowo) poradnik rysowania zwierząt, ale muszę powiedzieć, że mam już wyrobione zdanie na jego temat i jest wysoko na mojej liście rysowników, którzy mnie inspirują.





Wrażenia

Ciężko jest mi odnieść się do obu tych kursów oddzielnie, ponieważ moim zdaniem uzupełniają się. Każdy, kto kiedykolwiek rysował (chyba wszyscy ;-)), wie, że jeśli chce się coś narysować proporcjonalnie i z sensem, trzeba najpierw nakreślić jakiś ogólny kształt. Najczęściej są to właśnie podstawowe figury geometryczne - koło, trójkąt, kwadrat. Dzięki temu łatwiej nam potem rysować szczegóły. Chris Hart pokazuje nam własnie jak to zrobić krok po kroku.
W obu kursach zauroczyło mnie to, że rysunki, jakie tworzy Chris Hart są nie tylko przyjemne dla oka, ale mają w sobie dużo pozytywnej energii. Przyjrzałam się dokładniej pracom tego rysownika i muszę powiedzieć, że zdecydowanie podoba mi się styl w jakim tworzy. Gdybym sama na to wpadła rysowałabym bardzo podobnie ;-). 
No, ale przecież to kurs dla dzieci, a nie dla mnie, więc... dzieci są na tak ;-). Co prawda moje są jeszcze za małe, Klara dopiero uczy się trzymać ołówek, czy kredki, ale wypróbowałam na trochę starszych (nie obawiajcie się, konsultacja była zdalna ;-)). 
W Kursie rysowania fajne jest to, że jest różnorodność. Chris Hart zadbał żeby te poradniki nie były nudne i monotematyczne. Możemy tu znaleźć naprawdę fajne pomysły na rysunki. Od zwierząt, przez ludzi aż po budowle i roboty. Naprawdę każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mnie ten kurs zainspirował do tego stopnia, że sama coś tam stworzyłam. Niestety, nie mogę się pochwalić, bo moi krytycy (okrutni), pokazali mi ile są warte moje dzieła - podrzeć, wyrzucić, a najlepiej spuścić w toalecie. No cóż...
Wracając do kursów rysowania. Jeśli nie do końca przekonuje Was sama okładka, zajrzyjcie do środka ;-)













Takie Kursy rysunku są bardzo inspirujące, ponieważ nie tylko możemy je sami odwzorowywać, ale także samemu tworzyć. Wybierając dowolną figurę i tworząc na jej podstawie własne postacie, czy co tylko chcemy. Ja na razie zostanę przy odwzorowaniu, trochę rozruszam rękę, a potem kto wie. Dobrze, że Chris Hart stworzył takie poradniki. Dzięki temu nawet starsi (ale młodzi duchem ;-)) mogą tworzyć proste i efektowne rzeczy ;-)

Za zachęcenie do rysowania dziękuję Wydawnictwu RM

  
Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl