Instytut Absyrdu, Polska jakiej nie znamy, na którą na pewno zasługujemy!

 Dzień dobry w poniedziałek! Przechwaliłam chyba pogodę, bo od wczoraj tak strasznie pada deszcz, że nie chce się nawet okna uchylić. No chyba, że to czyjś urok tak zadziałał...


Instytut Absurdu

A jeśli już mowa o urokach, chciałabym Wam dzisiaj zaprezentować książkę Justyny Sosnowskiej, która ostatnio bardzo mnie zaabsorbowała. A stało się tak, ponieważ ta książka jest TOTALNIE MAGICZNA! i nie chodzi mi wcale o jakiś brokat, jednorożce, czy syreny... no dobra, chodzi właśnie o nie ;-) Chciałam tylko wprowadzić trochę powagi ;-).

Wyobraźcie sobie, że pomimo dopełnienia wszelkich formalności nie dostajecie się na wymarzone studia. Dziwne prawda? Więc kiedy Eliza Żaczek po nieudanej konfrontacji w dziekanacie widzi niewidzialnego człowieka, już nic nie jest w stanie jej zdziwić. No chyba że...

Instytut Absurdu to lekka, zabawna i wciągająca historia o dziewczynie poznającej magiczny, absurdalny świat, który nas otacza. W tej książce możemy dowiedzieć się więcej o syrenach, wiedźmach, wilkołakach, wampirach, smokach, leśnych duszkach i innych mitycznych postaciach. Justyna Sosnowska bardzo dobrze dobrała postaci występujące w tej historii. Jest różnorodnie i niekonwencjonalnie. A główna bohaterka cóż... próbuje to wszystko jakoś ogarnąć.

Tak wiem, za dużo tu ogólników, ale przecież nie mogę Wam powiedzieć, że Eliza trafi do Królowej Polskiego Morza - Juraty, czy pozna oblicze prawdziwych moli książkowych (a nie są one wcale takie miłe jak się może wydawać). Nie mogę Wam też przecież powiedzieć, że trafi do szkółki leśnej Leszego, czy pozna Smoka Wawelskiego. No nie mogę Wam tego powiedzieć, przecież to czysty absurd! Kto w dzisiejszych czasach wierzy w takie rzeczy musi być szalony! Albo wrażliwy ;-) Albo ten magiczny świat sam chce się jakoś pokazać ;-).

Książkę czytało mi się szybko. Bardzo podobał mi się pomysł samego Instytutu oraz różnorodność postaci mitologiczno-fantastycznych. Jedyne do czego chcę i mogę się przyczepić to to, że wszystko dostaliśmy w bardzo skondensowanej formie. Czekałam na wiedźmę Zmysławę. Czułam, że będzie to postać bardzo mocna i oryginalna i owszem, poznałam ją, tylko jakoś tak krótko i przelotem. Czekałam na jakąś konkretną sprawę z jej udziałem. Mam nadzieję, że się doczekam ;-).

Innych uwag nie mam :-).

Zgarnąć z półki?

O tak! Justyna Sosnowska potrafi przyciągnąć i utrzymać czytelnika. Osobiście już nie mogę się doczekać na rozwinięcie tej serii, bo nie uwierzę, że taka dobra historia, że nie może się tak skończyć. Zwłaszcza, że Elizaczek ma jeszcze dużo do odkrycia!




Maleficjum, czyli magia, religia i krew. Nowa powieść Marcina Mortki.

 Dzień dobry w sobotę. Dzisiaj pogoda zdecydowanie zatrzymuje nas w domu, ale nie ma tego złego. W domu też nie ma nudy ;-). A Wy jakie macie plany na sobotę?

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować najnowszą powieść Marcina Mortki, która totalnie mnie zaskoczyła. Dlaczego? Zaraz Wam wszystko opowiem.


Maleficjum.

Lubię twórczość Marcina Mortki. Szybka akcja, fajni bohaterowie i fantastyczne światy. Zasiadasz do takiej książki i nagle się kończy. Wiecie, o co chodzi. Dobrze się czyta, można się pośmiać, akcja toczy się wartko. Fajnie, ale... brakowało mi pewnego rodzaju mroku. Cięższego klimatu. No i pojawiło się Maleficjum i...

To znaczy Maleficjum dopiero się pojawi, bo swoją premierę ma 28 czerwca, ale ja już Wam mogę powiedzieć, że jest na co czekać.

Zacznijmy od tego, co to w ogóle jest Maleficjum, bo to bardzo ważne dla tej historii. A jest to akt czarów dokonany z zamiarem wyrządzenia szkody lub zranienia; wynikająca z tego szkoda, czyli mówiąc w skrócie wszelkiego rodzaju uroki, klątwy i złe czary mające wyrządzić krzywdę. 

Znając już znaczenie tytułu i wiedząc, że głównego bohatera dręczą koszmary o kobiecie płonącej na stosie, możemy się spodziewać, że będzie ciekawie, prawda?

Sam opis możecie sobie przeczytać na lubimyczytać.pl więc nie będę Was tym zanudzać. Jakbym miała napisać w skrócie to historia dzieje się na Malcie w XVI wieku, kiedy zderzają się ze sobą kultura chrześcijańska i islamska. Mortka zachowuje ogólny obraz tamtych czasów, ale podkręca go dodatkowo magią, demonami i fantastycznymi istotami. Dzieje się!

Jak wspomniałam Wam na początku, twórczość Marcina Mortki była dla mnie ciekawa, ale jakaś mało angażująca. Przyjemna w odbiorze, ale nie zostawiająca po sobie zbyt wiele (chociaż Kociołka wspominam do tej pory ;-). Fajnie, przaśnie i wesoło. Marvelowsko bym powiedziała. I to jest okey, ale autor z jego umiejętnościami i doświadczeniem mógłby pokusić się o coś trudniejszego, prawda?

I myślę, że Maleficjum jest właśnie odpowiedzią na te moje oczekiwania. Marcin Mortka udowodnił, że nie mylę się, co do jego osoby i potrafi napisać histotrię fantastyczną w cięższym klimacie.

Zgarnąć z półki?

Nie jestem obiektywna, bo ja po prostu lubię twórczość tego autora, ale wiele razy widziałam właśnie, że zarzucano mu banalność i prostotę. Dlatego, jeśli ktoś chciałby przekonać się, że Marcin Mortka potrafi pisać też w mrocznym i cięższym klimacie, powinien sięgnąć po Maleficjum. A jeśli ktoś po prostu szuka fajnej fantastycznej przygody z historię w tle to myślę, że będzie zadowolony z lektury tej książki. POLECAM.






Zaczarowany świat Sary - challenge i lifehacki.

Sobota. Sprzątania ciąg dalszy. Taki challenge noworoczny ;-). Udało mi się ogarnąć wszystkie zabawki u dzieci, zostały tylko ubrania, które staram się na bieżąco, więc myślę, że szybko sobie z tym poradzę. A jak Wam mija pierwszy długi weekend 2023 roku?


Specjalnie wspomniałam na początku o challengu, ponieważ od jakiegoś czasu Klara zafascynowana jest filmikami z kanału Magiczny Świat Sary. Więc kiedy dowiedziałam się, że Wydawnictwo SQN wydało książki o tej młodej youtuberce, wiedziałam że Klara się w nich zakocha ;-).



Magiczny Świat Sary.

Już o jakiegoś czasu słyszałam na zmianę Sara i challenge. Przyznam szczerze, że nie do końca koncepcja tych wyzwań mi się podoba. Nie robią one oczywiście nikomu krzywdy, a dodatkowo pobudzają wyobraźnię, ale martwi mnie trochę to, że dzieci od małego uczone są robienia wyzwań. Ale co zrobić, każde pokolenie rządzi się swoimi prawami. Moja mama też nie rozumiała dlaczego tak bardzo lubię "koślawe bajki" (anime), a przecież jakoś wyrosłam na ludzi, prawda ;-). A więc niech mają sobie te challenge. Trudno ;-).

Postanowiłam dać te książki Klarze pod choinkę. Dzisiaj mamy już 7 stycznia, a obie są w ciągłym użytku. Sukcesywnie wykonujemy kolejne challenge i korzystamy z lifehacków. Ostatnio hitem stała się galaretka o smaku żelków. A to przecież dopiero początek naszego (bardziej mojego) odkrywania Zaczarowanego Świata Sary.









Najpierw prezentuję Wam Lifehacki Sary, chociaż tak naprawdę to druga (a zarazem najnowsza) część z tej serii. Jak widzicie treści są bardzo różnorodne i na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mi oczywiście najbardziej podobają się porady kulinarne, ale Klara ostatnio już śmigała w koszulce taty ;-).


Natomiast pierwsza część opisuje challenge, które można zobaczyć na kanale Sary. Mamy dzień bez telewizora, dzień w cudzych ubraniach, czy 24 godziny w książką. Powiem Wam, że to naprawdę fajny pomysł na spędzenie całego dnia. Sara ma sporo pomysłów jak zagospodarować cały dzień i chociaż może wydawać się, że to tylko dziecięca zabawa to czasami takie wyzwanie może sprawić trudności nawet dorosłemu, ale nie ma się co poddawać. Jak nie wyjdzie, zawsze można spróbować drugi raz ;-).







Zgarnąć z półki?

Myślę, że ta seria szybko zdobędzie miano bestsellera. Jest ciekawa, angażująca, pomysłowa i przystępna. Nie sądziłam, że tak szybko wejdziemy w świat youtuberów, ale skoro już w nim jesteśmy, cieszę się, że moje dzieci wybierają właśnie takie treści. Dlatego z czystym sumieniem mogę Wam polecić tę serię. Jeśli... jeszcze jej nie znacie ;-).

Seria:                Zaczarowany świat Sary

Tytuł:                Lifehack/ Challenge

Autor                Julia Żyracka Sara Żyracka 

Wydawnictwo:  SQN







Koźlaczki powracają! I świetnie się bawią!

 Poniedziałek. Jak ja czekałam na ten dzień! Wszystko dlatego, że mogę się podzielić z Wami świeżymi wrażeniami po przeczytaniu rewelacyjnej książki. Nie byle jakiej, bo występują w niej wiedźmy, wiedźmini, trupy no i... zawsze możliwa opcja apokalipsy. Czy wiecie już o kim chce Wam dzisiaj opowiedzieć? Tak! Koźlaczki powracają!


Cuda Wianki.

O samej autorce pisałam już na moim blogu dość sporo. Uwielbiam jej styl pisania i pomysły na fabule. Nie mówiąc o bohaterach! Dlatego zawsze z wielką przyjemnością zasiadam do jej książek. Z wypiekami na twarzy obserwowałam najpierw zapowiedzi, potem ogłoszenie daty premiery Cuda Wianków, czyli kontynuacji opowieści o rodzie Koźlaczek - wspaniałych i nieszablonowych kobiet, które przy okazji są też wiedźmami. Ale to tak tylko przy okazji, bo do wpadania w kłopoty wystarczają im tylko wybuchowe charaktery 😉.

Zasiadłam z postanowieniem, że będę dawkować sobie tę przyjemność niczym czekoladki z kalendarza adwentowego, ale nie dało się! Jak siadłam, tak pożarłam całość! Na raz! Mało tego... Jeszcze bym coś wsunęła 😉.

Z Koźlaczkami tak po prostu jest. Niby nie chcą a zawsze są w centrum wydarzeń. Dziwnym trafem 😉. Oprócz tego, a może przede wszystkim Aneta Jadowska doskonale wykreowała ten świat. Nie jest on przesądzony, wydaje się wręcz naturalny. Wiedźmini i tajemnicze mikstury? Są. Przemiany ludzi w zwierzęta. Są. Potwory ludojady ? No jakby ich mogło zabraknąć 😉. Demoniczni prawnicy? Oczywista, oczywistość! I wiele, wiele innych. A wszystko zachowane w małomiasteczkowym klimacie. Cudownie się to wszystko składa muszę Wam powiedzieć.

Zgarnąć z półki?

Jeśli lubicie Urban fantasy to nawet nie proponuje Wam tego tytułu, na pewno już znacie i ten i poprzedni tom o przygodach Koźlaczek. Jeśli natomiast nie wiecie o kim mówię, a Zielony Jar to dla Was tylko jakaś nic nie znaczącą nazwa to koniecznie sięgnijcie po tę książki. Na pewno nie będziecie żałować czasu spędzonego z Maliną i jej rodzina, a może kto wie, sami znajdziecie w sobie jakieś pokłady magii 😉.


Tytuł:   Cuda Wianki

Autor: Aneta Jadowska

Ilustracje: Magdalena Babińska

Wydawnictwo: SQN

Premiera: 31.10.2022



Śmierć Drakuli! Recenzja Daru Krwi S.T. Gibson.

 Poniedziałek. Mój tydzień zaczął się bardzo emocjonująco, ponieważ już z samego rana samochód odmówił posłuszeństwa. Na szczęście niezastąpiony szwagier przybył mi z pomocą. A Wam jak zaczął się ten dzień?

Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję niezwykłej powieści, która pochłonęła mnie w całości niczym mrok w sercach bohaterów. Nie mogłam się od niej oderwać, dlatego teraz śpieszę do Was ze świeżymi przemyśleniami żeby nie ostygły tak szybko jak krew...


Dar Krwi. A Dowry of blood.

Konstancja zabija swojego ukochanego. Tego dowiadujemy się już na początku książki. Dlaczego? Może z miłości, może z nienawiści, a może bo tak było trzeba. Tego na początku nie wiemy, ale główna bohaterka bardzo skrupulatnie opowiada o motywach jakie ją do tego posunęły.

Podczas lektury poznajemy jej historię. Ofiary wojny, która kiedy już straciła wszelkie nadzieje, dostała drugie życie. Mijały lata, całe wieki, jej miłość nigdy nie osłabła, ale z czasem jej ukochany zaczął szukać innych (dodatkowych) towarzyszy życia. Czy Konstancja czuła się zagrożona i dlatego zabiła swojego męża? Nie, powód był zupełnie inny. Tak jak i on, pokochała zarówno Magdalenę, jak i Aleksieja. A zatem co popchnęło ją do tej strasznej zbrodni? Mogę powiedzieć Wam jedynie tyle, że była ona uzasadniona.

Dar krwi to niezwykła książka, pełna mrocznej miłości, zmysłowych pieszczot i pierwotnego buntu, który potrafi zrobić się w każdym z nas. Autorka pisze w taki sposób, że nie po prostu nie można się oderwać od tej historii. Nie narzuca nam wyuzdanego erotyzmu, ale czuć w tym wręcz zwierzęcą (pierwotną) energię połączonych ze sobą ciał. Z wielkim zainteresowaniem poznawałam historię Konstancji, Magdaleny i Aleksieja i uważam, ze każde z nich zasługuje na oddzielne części. Każde z nich jest wyjątkowe, przeżywa nieskończony świat na swój sposób i bardzo chciałabym poznać szczegóły ich własnych historii.

Zgarnąć z półki?

Tak. Ta książka ma swoje ten specyficzny urok i czar, który towarzyszy historii o wampirach. Mamy czego zazdrościć bohaterom, a z drugiej strony współczujemy im tego wiecznego życia. Tak jak już Wam wspominałam, nie mogłam się od niej oderwać, dlatego szczerze polecam sięgnąć po Dar krwi S. T. Gibson.

Tytuł:              Dar krwi. A Dowry of blood

Autor                S.T Gibson

Tłumaczenie:    Bartosz Czartoryski

Wydawnictwo:  SQN

Premiera:         23.11.2022



Nikita, to imię przejdzie do legendy.

 Sobota. Dzisiaj mieliśmy dzień pełen atrakcji, najpierw poranek z Disney+, potem biegi maluchów. Było super, chociaż moje dzieciaki chyba zaczynają przechodzić na kolejny etap dorastania i dawały mi dzisiaj w kość. Dlatego jedyne o czym marzyłam wieczorem to to żeby szybko poszły spać. Jednak mimo bardzo intensywnego dnia, nie była to tak szybka akcja na jaką liczyłam ;-).

Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam odświeżoną serię  o pewnej...niesamowitej kobiecie. Fani Anety Jadowskiej na pewno od razu skojarzyli o kim mowa, dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą o kogo chodzi, przedstawiam Wam, Nikitę.


Nikita.

O Nikicie miałam okazję już pisać przy okazji premiery nowej serii o tej bohaterce pt. Kroniki sąsiedzkie. Na pewno pamiętacie, były tam rysie, to znaczy wilkołaki, to znaczy elitarna jednostka żołnierzy, to znaczy... no chyba już Wam przypomniałam, prawda ;-).

Od momentu kiedy przeczytałam Cud, miód, malina bardzo polubiłam Anetę Jadowską. Podoba mi się klimat urban fantasy, które tworzy. Jest zabawnie, czasami poważnie, innym razem makabrycznie, a wszystko to przedstawione w dość komiksowym stylu. Świetnie się to czyta, nie ważne, o której serii mówimy.

Głównej serii o Nikicie nie miałam okazji czytać, dlatego kiedy dowiedziałam się, ze wychodzi nowa, odświeżona wersja tej sagi, wiedziałam że to odpowiedni czas żeby się w końcu na nią skusić.



No i ?

Sporo słyszałam o tej serii. Sporo dobrego. Dlatego zasiadłam do lektury z wielkimi oczekiwaniami. No i... Jadowska sprostała im w 100%. Niczego mi nie zabrakło. Była akcja, przygoda, mityczne stworzenia i potwory, dobrze wykreowani bohaterowie, no i genialnie stworzony świat (sama chciałabym w takim żyć! chociaż wiem, że to nie byłoby ani łatwe, ani przyjemne ;-)). Już dawno nie przeczytałam całej serii tak szybko. Nie mogłam się po prostu oderwać. To już nie było "Jeszcze jeden rozdział i idę spać", to było coś na zasadzie "tylko się dowiem, czy im się uda". A jak się pewnie domyślacie "udawało" się im dość długo ;-).

Po co nowe wydanie?

Ja wiem, ze stare wydanie miało swój urok i klimat, ale jednak jestem zdania, że dobre rzeczy można odświeżać (choćby graficznie). Oczywiście nie mówię tu o tym wszystkich re-make'ach disneyowskich filmów, których nie akceptuję i świadomie bojkotuję ;-). Ale jeśli chodzi o odświeżenie serii o Nikicie było moim zdaniem dobrym pomysłem. Dlaczego, no sami spójrzcie na te cudeńka.





O samej fabule można by mówić godzinami. Można by nawet nakręcić z tego parę fajny seriali. Można by napisać jeszcze parę fajnych książek (i mam nadzieję, ze autorka ma tego świadomość), ale jeśli miałabym wybierać, który tom podobał mi się najbardziej to bez zastanowienia wybrała bym pierwszy, a zaraz po nim drugi, na końcu zaś (to ci zaskoczenie) trzeci. Najlepiej bawiłam się podczas wprowadzania do magicznego świata Warsa i Sawy. Było jakoś tak znajomo, ale z pazurem. No i magią oczywiście! Genialne połączenie, przyznajcie sami :-).

Zgarnąć z półki?

Jest ostatnio taki viral popularny ta tik-toku, który idealnie pasuje jako odpowiedź na to pytanie. Czy wiecie, o którym mówię? Jeśli nie, podpowiem Wam, "k*rwa, oczywiście, ze tak" ;-).


Seria:              Nikita

Autor:             Aneta Jadowska

Wydawnictwo: SQN





Czy warto wyruszyć na nową przygodę z Marcinem Mortką?

 Sobota. Połowa weekendu za nami. Co zrobić, taki mamy klimat ;-) A tak serio to miałam dzisiaj bardzo pracowity dzień, ponieważ wielkimi krokami zbliżają się urodziny Klary. Dzisiaj na przykład uznałam, ze zrobimy zaproszenia. Przeliczyłam się trochę z siłą przerobową (moją i dzieci), ale finalnie wyszło całkiem nieźle. A Wam jak minęła sobota? Koniecznie dajcie znać :-).

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić najnowszą serię od Marcina Mortki, o którym mogliście już czytać na moim blogu w związku z cyklem fantasy Nie ma tego złego. Na pewno pamiętacie ;-).


Straceńcy Madsa Voortena

Miałam pewne obawy, co do tej serii, ponieważ poprzednia wydawała mi się (jak na fantasy) za bardzo ugrzeczniona. I niby nic w tym złego, historie lekkie, zabawne i przyjemne, ale po lekturze miałam niedosyt brutalnej (czasami nieuzasadnionej) przemocy ;-). Mimo to bardzo polubiłam styl pisania Mortki, więc (z pewnym kredytem zaufania) dałam mu szansę.

O czym jest seria? Nie trudno się domyślić. Typowy fantaziak z motywem drogi, doskonalenia bohaterów, epickich starć, dworskich intryg, politycznych zawirowań i... odrobiną humoru. Słowem wszystko to, co być powinno. Ale... czy warto sięgnąć po Straceńców Madsa Voortena?

Jest tylko jedna odpowiedź na to pytanie. TAK! Ta seria podoba mi się o wiele bardziej niż Nie ma tego złego. Owszem, razem z Kociołkiem dobrze się bawiłam. Jego drużyna swoimi absurdalnymi pomysłami potrafiła mnie rozbroić i poprawić humor, ale tak jak już wcześniej Wam wspominałam, czegoś tam zabrakło (nie będę mówić już czego żebym nie wyszła na jakąś psychopatkę ;-)).

Tym razem jest inaczej. Marcin Mortka dobrze to sobie wszystko zaplanował. Postacie są bardziej złożone a dzięki temu bardziej tajemnicze i intrygujące. Sama historia ma dobre tempo, które w odpowiednich momentach przyśpiesza. Nie ma dłużyzn, czy nudnych dialogów. Po raz kolejny przyznaję, że podoba mi się ta konkretność i konsekwencja w prowadzeniu fabuły. Nie musiałam czekać aż coś się wydarzy, ponieważ przekręcając kolejną na kolejną stronę, wiedziałam że akcja zaraz się zacznie. 

Zgarnąć z półki?

Nie będę Was zanudzać streszczeniami fabuły, bo to nie ma sensu (moim zdaniem). Jedyne, co mam jeszcze do dodania to to, że wcale nie żałuję czasu spędzonego z tą serią. Więc jeśli macie ochotę na kawał naprawdę dobrego epic fantasy, to jak najbardziej polecam!


Seria:              Straceńcy Madsa Voortena

Autor:             Marcin Mortka

Wydawnictwo: SQN





Próby ogina i wody. Kroniki sąsiedzkie. Aneta Jadowska - recenzja

 Sobota. Dzisiaj trochę bardziej leniwiej niż myślałam, ale pogoda wyssała ze mnie wszystkie siły i jedyne o czym myślałam przez cały dzień to drzemka. I choć nawet udało mi się przespać to nadal ziewam i jestem nie do życia. Ja nie wiem, kiedyś człowiek w ogóle nie przejmował się takimi rzeczami, a teraz...

Dość narzekania! Czas na czary! Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję Próby ognia i wody. Anety Jadowskiej. Co to takiego i co ciekawego tam znajdziecie? Zaraz się dowiedziecie :-).


Próby ognia i wody. Kroniki sąsiedzkie.

Ostatnio mieliście okazję czytać u mnie recenzję Afery na tuzin rysiów. To, co chcę Wam dzisiaj przedstawić jest dodatkiem do tej historii. Bardzo się cieszę, że Aneta Jadowska postanowiła uzupełnić trochę niektóre wątki, ponieważ otwarcie zarzucałam jej poprzedniej książce, że jest w niektórych miejscach zbyt poszarpana. Próby ognia i wody są odpowiedzią na te moje uwagi.

Co znajdziemy w Próbach ognia i wody?

Całkiem sporo, chociaż wszystko zamknięte jest w trzech opowiadaniach. Pierwsze Czym karmię swoje demony? To prolog do Afery na tuzin rysiów. Możemy dowiedzieć się z niego, dlaczego Nikita jest w takim stanie, kim jest Stella, czy co gryzło Brynjara. Trzeba przyznać, że Aneta Jadowska zaczęła ten tom z przytupem. Akcja w tym opowiadaniu jest bardzo wartka, nie wiadomo kiedy przerzuca się kolejne strony, a kiedy się kończy... chce się więcej!



Drugie opowiadanie jest o Annie i Rafale, którzy podczas trwania poszukiwań Rysiów (z Afery) zajmowali się ich pociechami. Tu akcja nie jest już taka szybka, ale na pewno nie brakuje jej humoru. Fajnie czytało się tę historię z nieco innej perspektywy, ale fajnie by było, gdyby Aneta pokusiła się o jakieś nowe wstawki fabularne, ponieważ finalnie otrzymujemy powieloną historię z Afery na tuzin rysiów, która tego po prostu nie potrzebowała.


No i ostatnie. Haczyki w sercu. Co do tego opowiadania mam strasznie mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze, że autorka zamknęła historię o rysiach klarownym zakończeniem. Z drugiej Brynjar jest tu postacią bardzo tragiczną i z ciężkim sercem się go zostawia. Mam tylko nadzieję, że autorka już myśli jak nas pocieszyć ;-).


Zgarnąć z półki?

Już Wam o tym wspominałam przy recenzji Afery na tysiąc rysiów. Ja prawie zawsze mam jakieś ale i bardzo chętnie się czepiam ;-) ALE to nie oznacza, że to nie są fajne książki. To oznacza tylko tyle, że jakbym sama potrafiła pisać i wpadła na takie fajne pomysły, poprowadziłabym fabułę trochę inaczej ;-). Dlatego bardzo polecam Wam nie tylko ten tom, ale i całą serię. Jest to naprawdę przyjemna w odbiorze fantastyka.

Tytuł:              Próby ognia i wody

Seria:              Kroniki sąsiedzkie

Autor:             Aneta Jadowska

Wydawnictwo: SQN

Premiera:         18.05.2022





Afera na tuzin rysiów. Aneta Jadowska. SQN

 Poniedziałek. Po przyjemnym weekendzie trzeba było zacząć tydzień z przytupem, np. awaria samochodu. Dobrze, że mam zastępczy, inaczej musiałabym się nieźle nakombinować żeby zawieźć dzieci do przedszkola a potem zdarzyć do pracy. A jak Wam rozpoczął się poniedziałek?

Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam nowa (starą) serię o Nikicie od Anety Jadowskiej. A będzie w niej wszystko, czego można spodziewać się po Urban fantasty. Ciekawi? Zapraszam do lektury 😉.

Afera na tuzin rysiów.

Nikita jest dobrze znana fanom twórczości Anety Jadowskiej. Czarownica, Wiedźma, Najemniczka. Była członkini Zakonu Cienia. Charakterna, wybuchowa i niosąca pomoc uciśnionym. Kiedy dostaje zlecenie od 6 letniego Michasia, który jest zmiennokształtnym (rysiem), bez wahania spieszy z pomocą w odnalezieniu ojca i wujków chłopca. Coś w tej sprawie ewidentnie śmierdzi. Rysie są bardzo dobrze wyszkoleni. Nie ma szans żeby mógł ich porwać przypadkowy bandyta. Kto za tym stoi i po co porwał oddział elitarnych żołnierzy? Warto przekonać się o tym samemu.

Ale...

No przecież, że nie mogło się obyć bez ale 😉. Sporo słyszałam o Nikicie, ale jakoś nie miałam okazji jej wcześniej poznać. Co do samej twórczości Anety Jadowskiej mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony totalnie zauroczyła mnie Koźlaczkami w "Cud, miód, malina", z drugiej strony trylogia szamańska seria w ogóle mnie nie porwała. Mimo to jakieś nadprzyrodzone moce ciągną mnie do tej autorki i bardzo chętnie sięgam po książki wychodzące z pod jej ręki. I choć świetnie się bawiłam z Nikita to mam pewne zastrzeżenia.

Najgorszym zarzutem wobec Afery na tuzin rysiów jest to, że fabuła jest porwana i miejscami niespójna. Miałam wrażenie jakbym przeskoczyła jakieś istotne elementy historii i znalazła się w zupełnie innym momencie akcji. Takie zabiegi sprawdzają się przy komiksach, jednak przy książkach fabularnych wypadają dosyć słabo.



Zgarnąć z półki?

Te moje ale nie oznaczają, że nie polecam Wam tej książki. Aneta Jadowska ma tak fajny i przyjemny styl pisania, że bardzo szybko się je czyta. Równocześnie nie pozostawiają po sobie uczucia straconego czasu, czy zażenowania poziomem narratorskim. Nic z tych rzeczy! Afera na tuzin rysiów to historia pełna akcji, humoru i urban fantasy, także jeśli szukacie czegoś lekkiego i niezobowiązującego na wieczór (bo tyle prawdopodobnie zajmie Wam lektura) to gorąco polecam :-).

Tytuł:              Afera na tuzin rysiów

Seria:              Kroniki sąsiedzkie

Autor:             Aneta Jadowska

Wydawnictwo: SQN

Premiera:         27.04.2022





Fantastyka, która się nie nudzi. Głodna Puszcza Marcin Mortka.

 Sobota. Jednak przesiedziana w domu. Pogoda za oknem jakaś nie pewna, a że dzieciaki są po chorobie... wolałam nie kusić losu. Może jutro będzie lepiej? Oby!

Dziś mam dla Was kontynuację serii, o której mogliście już przeczytać na moim blogu. Po dobrze zapowiadającym się początku jakim było Nie ma tego złego, czas na Głodną Puszczę.


Głodna Puszcza Marcin Mortka.

Kociołek powraca! Chociaż tak w sumie to posiedział by w domu, z żoną, dziećmi, nawet teściową! A tu trzeba łazić po lasach, pilnować niedojdów i jeszcze nie dać się zabić. Na co mu to przyszło na stare lata. Dobrze, że chociaż trafiła się prosta misja...

Kawał dobrego fantasy.

Tak samo jak w poprzednim tomie, tak i w Głodnej Puszczy dużo się dzieje. Marcin Mortka nie oszczędza bohaterów. Akcja goni przygodę. Nawet zjeść w spokoju nie można! W najnowszym tomie serii Drużyna do zadań specjalnych jest wszystko, czego potrzeba do dobrego fantasy. Oprócz tego, że podczas lektury nie można usiedzieć w miejscu od nadmiaru wrażeń i emocji, dochodzą jeszcze nie mniej fantastycznie postaci. Ekipę Kociołka zdążyliśmy już poznać - elf, rycerz SOL, krasnolud, goblina i guślarza. A co powiecie, kiedy pojawią się jeszcze wampiry, trolle i inne humanoidalne stwory?  Powiem Wam, będzie się działo :-).

Ale...

Jest epicko. Żywo, wciągająco, przyjemnie, ale... jak dla mnie nadal za grzecznie. Krwi mi brakuje, mięsa, napięcia i takiej zwykłej... zawiści? Jest dobrze, dostajemy fajną fantastyczną bajkę dla dorosłych. Tylko tyle i aż tyle.

Dodatkowo czepię się też humoru. W pierwszym tomie bawiłam się dobrze. Rozbawiały mnie żarty i zaskakujące porównania. Tymczasem w Głodnej Puszczy zaczęło mnie to trochę irytować. Jest to spowodowane klimatem drugiej części. Więcej szczegółów dotyczących głównych bohaterów.  Zwłaszcza aspekt rozumienia wiary przez Urgo dodaje do tej historii cięższego, poważniejszego klimatu, do którego zupełnie nie pasują niewyszukane żarty. 

Zgarnąć z półki?

Tak. To dobre fantasy, przy którym można się odprężyć i dobrze bawić. Sympatia jaką wzbudzają bohaterowie oraz przygody w jakich uczestniczą, sprawia że nie można się oderwać od Głodnej Puszczy, a że jest parę rzeczy, których się można czepić... cóż zawsze się coś znajdzie ;-). Mimo wszystko polecam tę serię, ja już zacieram ręce na 3 tom, który pojawi się w przyszłym roku.

Tytuł:              Głodna Puszcza

Seria:              Drużyna do zadań specjalnych

Autor:             Marcin Mortka

Ilustracje:       Piotr Sokołowski

Wydawnictwo: SQN

Premiera:        29.09.2021


A jeśli szukacie więcej fantastycznych książek, sprawdźcie, jakie nowości przygotowała dla Was Tania Książka



Szamański blues. Aneta Jadowska. SQN - recenzja.

 Niedziela. Ufff. Intensywny to był tydzień, a remont niebezpiecznie się wydłuża. Niebezpiecznie, bo końca nie widać, ciągle coś. Jak to powiedziała moja znajoma, remont jest fajny kiedy się kończy i po ostatnich doświadczeniach, podpisuję się pod tym w 100%.

Dzisiaj mam dla Was książkę, która mnie nie zaczarowała, chociaż magii tam nie mało...

Aneta Jadowska

Poznałam tę autorkę stosunkowo niedawno, chociaż ma ona w swoim dorobku już całkiem niezły księgozbiór. I kiedy poznałam Ród Koźlaczek w Cud, Miód, Malina (o któtrym możecie poczytać tutaj: Wiedźmy na jakie zasługujemy), byłam zachwycona. Brałabym jej każdą książkę w ciemno, wychwalałam ją pod niebiosy za humor, kreację postaci i sam pomysł na fabułę. Dlatego, kiedy dowiedziałam się, że autorka napisała coś nowego, nie mogłam się doczekać aż zasiądę do lektury.

Szamański blues.

Spin -off. Czyli coś, co działo się przed główną historią. Takie uzupełnienie i wytłumaczenie skąd wszystko się wzięło. Tak w skrócie można to wytłumaczyć. Szamański blues jest spin-offem do historii o Dorze Wilk, policjantce, wiedźmie, nieustraszonej pogromczyni wszelkich strachów. Piotr zwany Witkacym jest szamanem. Odsyła zbłądzono dusze do zaświatów i nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby... potrafił to robić. Niestety tak się złożyło, że odkąd odkrył swoje nadprzyrodzone moce, jakoś nie miał okazji ich szlifować. Został od razu wrzucony na głęboką wodę. Zero teorii, sama praktyka. A to, że najczęściej musi improwizować to już inna sprawa. Kiedy po jednej z takich trudnych akcji wraca do domu, odwiedza go jego dawna miłość. Konstancja wiele lat wcześniej odeszła bez słowa, łamiąc serce Piotra. Główny bohater nie ma ochoty pomagać kobiecie, jednak kiedy dowiaduje się z czym do niego przyszła, wie że nikt inny nie poradzi sobie z tą sprawą.

I można powiedzieć, że to było by ciekawe, ale...

Być może za bardzo patrzyłam na Szamański blues przez pryzmat Cud, miód, Malina, gdzie klimat był lekki i zabawny. Tymczasem w pierwszym tomie Cyklu Szamańskiego jest naprawdę mrocznie. Sprawy są skomplikowane, a klimat ciężki. 

Drugą rzeczą, która trochę mnie uwierała są bohaterowie. Tak naprawdę bardziej polubiłam Konstancję niż Piotra. Szaman jest dla mnie strasznie nijaki, wręcz wtórny. Czy naprawdę każdy, kto walczy z duchami i zjawami musi być antyspołecznym outsiderem? Z chęcią poczytałabym o jakimś kasanowie, który przy okazji zabija paranormalne istoty ;-).

Ilustracje.

Nie będę ukrywać, że jestem zakochana w grafikach Magdaleny Babińskiej. Zauroczyły mnie zarówno w Cud, miód, Malina, jak i w Szamańskim bluesie. Uwielbiam jej styl i humor. Chętnie sięgam po książki, które ilustruje (Emi i tajny klub Superdziewczyn, serie książek edukacyjnych, czy książki Anety Jadowskiej ;-)). Jak to się mówi, jest na czym oko zaświesić.




Zgarnąć z półki?

Tak. Chociaż mam parę zastrzeżeń. To nie było tak, że czułam się rozczarowana Szamańskim bluesem, po prostu nie zostałam oczarowana.


A jeśli chcecie sprawdzić jakie lektury przygotowały wydawnictwa na jesień, polecam zajrzeć do fantastycznych nowości Taniej Książki.

 

Tytuł:   Szamański blues

Autor: Aneta Jadowska

Ilustracje: Magdalena Babińska

Wydawnictwo: SQN

Premiera: 11.08.2021

 


 


Kończę z tym, powiedział bohater zaczynając epicką przygodę. (Nie ma tego złego. Marcin Mortka. SQN)

Niedziela. Dzień odpoczynku i relaksu. Dzieciaki oglądają bajki, a ja mogę zagłębić się w lekturze. Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba. Dzisiaj mam dla Was książkę, z którą bardzo przyjemnie spędziłam czas. Jest to ten rodzaj literatury fantasy, który cenie sobie za dostarczenie porządnej dawki przygody i niezobowiązującej historii. Zapraszam.


 

Nie ma tego złego to typowa historia fantasy. Mamy drużynę indywidualistów, którzy połączyli swoje siły aby realizować zadania. Niby nic nadzwyczajnego, ale to właśnie takie utarte schematy sprawdzają się najlepiej.

Kociołek jest obiecującym kucharzem. No... może nie tylko, ponieważ mieczem też potrafi machać, ale gotowanie to jego główna profesja. Razem z żoną prowadzi karczmę, którą odziedziczył po ojcu. Jednak chęć przygody (i zarobku) jest silniejsza. Pewnego dnia wyrusza szukać przygód. Po drodze tworzy drużynę, która dzięki szerokiemu zakresowi umiejętności, podejmie się każdego zadania.  Nawet walki ze Złem!

 

Gdzie ci herosi?

Historie o niezniszczalnych i nieśmiertelnych bohaterach nie biorą się znikąd. Trzeba sobie na to miano zasłużyć. Czasami to prawdziwe wydarzenia, jeszcze częściej koloryzowane ;-).

Tak właśnie jest z Kociołkiem i jego drużyną. Człowiek, goblin, krasnolud, rycerz, druid i elf. Nie powiem żeby to było coś nowego i odkrywczego w świecie fantasy, ale właśnie takie połączenia sprawdzają się najlepiej. Jest zabawnie, pomysłowo i ciekawie. Wszystko dlatego, że każdy członek drużyny ma zupełnie inny pomysł na wykonanie zadania, zgodny z własnym charakterem i postrzeganiem świata, np. elf Eliah jest jak kot, chodzi własnymi drogami, nie lubi kontaktu z ludźmi, ale mimo to pomaga drużynie jak umie, np. zabawiając porwaną królową i tak właśnie rodzi się legenda drużyny Kociołka. Mimo chodem.

Nie ma tego złego?

Podoba mi się ta gra słów. Marcin Mortka nie kombinował z nadaniem złu bardziej mrocznego imienia, czy nazwy. Zło to zło, nie ważne pod jaką postacią. Dodatkowo drugi człon tego przysłowia idealnie sprawdza się w tej historii. Na dobre im to wyszło, ale wcale łatwo nie było.

Epicka przygoda?

Nie do końca. Owszem drużyna walczy ze Złem, czasami musi wydostać się z nie lada opresji, rozwiązać zagadkę zaginionej karawany, czy odkryć dworską intrygę, ale... nie jest to spektakularne raczej użyłabym stwierdzenia naturalna kolej rzeczy.

Nie miałam do tej pory okazji poznać twórczości Marcina Mortki. Jest to moje pierwsze spotkanie z nim. Przejrzałam książki, które stworzył i przetłumaczył i jest w nich bardzo dużo literatury dziecięcej. Myślę, że może być to jedyny zarzut do Nie ma tego złego. Patrząc przez pryzmat jego twórczości. Jego najnowsza książka fantasy jest zbyt łagodna, a postacie nie mają takich problemów, jakie powinny mieć, czyli większych, dużych, przeje... bardzo trudnych ;-). 

Zagarnąć z półki?

Oczywiście! To naprawdę kawał dobrego fantasy, przy którym każdy będzie się dobrze bawił. Chociaż historia mnie nie zaskoczyła, czytałam ją z wielką przyjemnością. Wszystko przez...

"...cycki - powiedział bard z pewnym żalem i pyknął z fajki. - Cycki, Kociołek, tyle spraw załatwiają, że głowa mała."

Tytuł:              Nie ma tego złego

Autor:             Marcin Mortka

Ilustracje:       Piotr Sokołowski

Wydawnictwo: SQN

Premiera:        24.02.2021

 

Za fantastyczną przygodę z Kociołkiem i jego drużyną, dziękuję Taniej Książce.


 

 

 

Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl