Gra o tron. Fantasy wszechczasów!

Dzień dobry w środę! Dziś nietypowo witam Was książkami, które swoją premierę miały już dawno temu, aleeeee dzięki nowemu wydaniu zyskały na wartości. Dlaczego? Bo tę serię powinien znać (a najlepiej mieć) każdy fan fantastyki. Mowa oczywiście o Grze o Tron G.R.R. Martina.



Gra o tron.

Samej serii nie muszę Wam chyba przedstawiać? Dzięki serialowi od HBO każdy chociaż słyszał o tej historii. Dworskie intrygi, ciężkie warunki i niesamowicie wykreowane postaci sprawiają, że nie można się oderwać od tego świata. G. R.R Martin wiedział jak poruszyć czytelników na całym świecie. Sama pamiętam ile ekscytacji i spekulacji przynosiły mi kolejne tomy tej sagi. Czekam też cierpliwie na finał, bo jak powszechnie wiadomo autorowi jeszcze nie udało się tego zakończyć.

Tymczasem chciałam Wam pokazać jak pięknie prezentuje się najnowsze wydanie od Zysk i Ska. Przyznajcie, że tak pięknych cegiełek dawno nie widzieliście ;-)?



Zgarnąć z półki?

Moim zdaniem będzie to fantasy wszechczasów i długo nic go nie pobije. Dlatego warto znać, warto mieć na półce. Warto wszystko. Warto też czekać na finał, bo kto wie, może się doczekamy ;-).                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      

Korona z kości. Nowa odsłona kobiecej fantastyki.

 Dzień dobry w poniedziałek. Zaczęliśmy już kalendarzową jesień, więc pomimo sprzyjającej aury, wyciągnęłam już kurtki, kocyki i duże kubki na herbatę. A Wy przygotowujecie się już do ochłodzenia?

Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję książki, która bardzo mnie zaskoczyła. Zaskoczyła mnie swoją przewrotnością i nieszablonowością. A wszystko przez pewną królową i jej córki...




Korona z kości.

Historia o władzy. Tak w zaledwie paru słowach można opisać te książkę i pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak popularny i często wałkowany temat może być jeszcze ciekawy. Też się zastanawiałam zasiadając do tej książki i szczerze Wam powiem, że nie miałam wielkich nadziei na jakąś rewelację. jednak szybko się okazało, że w tym temacie można jeszcze całkiem sporo wymyślić. Tak jak zrobiła to Laura Sebastian.

Królowa Margaraux ma trzy córki, które postanawia wydać za mąż. Dziewczyny całe życie uczone posłuszeństwa i etykiety wyruszają do swoich mężów. Wszyscy myślą, że sielanka beztroskiego życia księżniczek będzie po prostu toczyć się dalej. Nikt nie podejrzewa, że królowa wiele lat wcześniej wyczytała w gwiazdach zupełnie inną przyszłość. Przyszłość, w której to ona będzie rządzić całym królestwem. A wszystko dzięki odpowiedniemu przygotowaniu królewskich córek... Co z tego wyniknie? Na pewno będzie ciekawie.

Tak jak Wam już wspominałam, zaskoczyła mnie ta książka. Dawno nie czytałam o tak ciekawie wykreowanych kobiecych postaciach. Mocnych, konkretnych i odważnych. Brakuje takich kobiet nie tylko w literaturze fantasty, ale w ogóle nie uważacie? Tymczasem Laura Sebastian serwuje nam niesamowicie wciągającą i angażującą historię o tym, jak zdobywa się władzę i ile czasu trzeba na to poświęcić no i co najważniejsze, kogo trzeba poświęcić. Czytałam i czytałam, a strony mijały mi z zawrotną prędkością. Autorka naprawdę przemyślała sobię kreację świata i bohaterów dzięki czemu Koronę z kości czyta się z największą przyjemnością. Cieszy mnie, że to dopiero pierwszy tom, bo historia jest na tyle rozbudowana, że szkoda byłoby ją szybko kończyć.

Zgarnąć z półki?

Jak dla mnie jedna z lepszych propozycji na jesień. Trzeba ją przeczytać żeby się nie nudzić w długie wieczory spędzone pod ciepłym kocykiem. POLECAM.




Jaśminowy tron - kobiety mają moc zmieniania świata.

 Dzień dobry w poniedziałek! Przed nami kolejny długi weekend i tym razem mam na niego plan! Dlatego już dzisiaj informuję Was, że od środy do niedzieli robię sobie wolne. Na pewno po powrocie będę miała dla Was mnóstwo wspaniałych książek i gier do zaprezentowania, ale póki co, czas trochę odpocząć :-).

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować bardzo ciekawą historię, która unaocznia jak wielką siłę mają kobiety. Nie, nie będzie to feministyczny manifest, czy genderowa analiza społeczeństwa. Będzie to historia o tym, jak kobiety się zbuntowały.



Jaśminowy tron.

Z początku myślałam, że będzie to historia w stylu "Książe i żebrak", zamiana ról, nowe sytuacje, nieoczekiwane komplikacje itd. Już sam opis wręcz każe nam myśleć o tej książce w ten sposób - Prija - sierota i służąca, Manili - księżniczka, kiedy ich losy się splatają... no sami widzicie, tak by wypadało myśleć o Jaśminowym tronie, ale...

To, ze te dwie kobiety się spotkały wcale nie znaczy, ze chcą zamienić rolami. Patrząc na to szerzej, chyba nikt nie chciałby być na miejscu księżniczki... uwięziony przez własnego brata, w przeklętym miejscu, w którym szaleństwo byłoby błogosławieństwem... no, ale nie będę uprzedzała faktów ;-).

W trudnych czasach przyszło żyć naszym bohaterkom. Ludzi trawi zaraza, królestwa ze sobą walczą, ludzie stracili nadzieję na jakiejkolwiek wybawienie. Nic nie zwiastuje zmiany. Ale kiedy krzyżują się drogi służącej o magicznych zdolnościach i księżniczki rządnej zemsty, sytuacja ulega diametralnej zmianie.

Jest to jednak pierwszy tom tej serii, więc póki co dużo mamy wyjaśniania sytuacji i opisywania bohaterów niż samej akcji. Mam wrażenie, że druga część posunie fabułę znacznie do przodu. Póki co, nie jest źle, ale w pewnych momentach nasza wyobraźnia gna już dalej, do akcji, do walki, do konkretów, a Tasha Suri skrupulatnie prowadzi swoją opowieść trochę innym torem.

Nie oznacza to, że Jaśminowy Tron jest nudny! O nie, nie, nic z tych rzeczy! Po prostu moc ekspresji opisywanych wydarzeń sama podsuwa nam kolejne scenariusze do przeanalizowania.

Zgarnąć z półki?

Bałam się trochę wątku miłosnego, ponieważ często opisy uczuć i wszystkiego tego, co dzieje się w okól są bardzo sensualne i nie oszukujmy się, zwalnia akcję, ale na szczęście autorka fajnie to wypoziomowała i ten wątek nie jest ani przytłaczający, ani zwalniający.

Jeśli miałabym oceniać całość to mogę powiedzieć tylko jedno - TAKIEJ KSIĄŻKI OCZEKIWAŁAM OD DAWNA, NA WŁAŚNIE TAKIE (PORYWAJĄCE) HISTORIE ZASŁUGUJEMY!

Polecam :-)

Dzieci starych bogów. Recenzja rewelacyjnej serii Agnieszki Mieli.

 Dzień dobry w poniedziałek. Długo zbierałam żeby wrócić do wpisów i gdzieś cały czas chodzi mi po głowie, że jednak ta forma recenzji jest już trochę przestarzała i lepiej poświęcić więcej czasu chociażby na instagrama. Z drugiej strony mam taki sentyment do tego bloga, że nie mogłabym go porzucić. Co finalnie postanowię... na pewno się dowiecie ;-).

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam rewelacyjną serię (ma być trylogia, ale na razie ukazały się dwa tomy) Dzieci starych bogów, która totalnie wbiła mnie w fotel i pochłonęła w całości. Dawno nie miałam takie przyjemności z czytania, dlatego z niecierpliwością czekam na finałowy tom!


Dzieci starych bogów.

Już dawno czaiłam się na tę serię, ale jakoś nie było czasu. Dlatego kiedy nadarzyła się okazja poznać od razu dwa tomy wiedziałam, że nie mogę przegapić takiej okazji. Zaczęłam, jak tylko kurier przyniósł wyczekiwaną paczkę i... przepadłam. Nie mogłam się oderwać!

Ta seria ma w sobie wszystko to, co lubię. Przede wszystkim nie ma tu za dużo wątków miłosnych, a bohaterowie nie skupiają się na swoich uczuciach, czy emocjach, a na działaniu. A jeśli już mówimy o postaciach występujących w tej historii to trzeba też pochwalić ich kreację. Mamy Aine (Wilgę) córkę przywódcy, która walczy o miłość, akceptację i uwagę ojca. Mamy Bertrama, który na początku stara się wykonać powierzoną mu misję, by finalnie odrzucić przynależność do swojej rodziny i dołączyć do Wartów, innego starego rodu. Mamy też bogów, którzy rozgrywają swoje gierki kosztem ludzi, ale... w tym wypadku ludzie mogą się bronić, ponieważ starzy bogowie są zbyt słabi aby w pełni kierować losami tego świata. Dzieje się, tyle Wam powiem.

Mało magii to nie grzech!

No chciałabym ponarzekać. Fantasy zawsze kojarzy się z magią, a już bogowie tym bardziej, ale w tej kwestii autorka jest bardzo oszczędna. Nikt tu co chwilę nie strzela z fireballa, czy nie podnosi magicznie żadnych przedmiotów. No strasznie chciałam na to narzekać, bo jednak to bardzo ważny element powieści fantasy, ale doszłam do wniosku, że zrobiłby się z tej historii po prostu śmietnik, do którego wrzuca się wszystkie motywy. Nie ma takiej potrzeby. Fabuła jest tak dobrze poprowadzona, że nic nie trzeba dokładać. Bogowie istnieją w tej historii, a czy ludzie zdają sobie sprawę z tego, jak mocno ingerują w ich rzeczywistość... zależy jak uważnie się jej przyglądają.

Zgarnąć z półki?

Zdecydowanie! Nie żałuję ani sekundy spędzonej z tą serią. Jest porywająco, zaskakująco i emocjonująco. Moim zdaniem to seria, którą każdy powinien przeczytać. Ja chociaż jestem po lekturze, nie mogę przestać się nią zachwycać. Bardzo polecam!

Tytuł:              Dzieci starych bogów

Autor                Agnieszka Miela

Wydawnictwo:  Zysk i S-ka







Śmierć Drakuli! Recenzja Daru Krwi S.T. Gibson.

 Poniedziałek. Mój tydzień zaczął się bardzo emocjonująco, ponieważ już z samego rana samochód odmówił posłuszeństwa. Na szczęście niezastąpiony szwagier przybył mi z pomocą. A Wam jak zaczął się ten dzień?

Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję niezwykłej powieści, która pochłonęła mnie w całości niczym mrok w sercach bohaterów. Nie mogłam się od niej oderwać, dlatego teraz śpieszę do Was ze świeżymi przemyśleniami żeby nie ostygły tak szybko jak krew...


Dar Krwi. A Dowry of blood.

Konstancja zabija swojego ukochanego. Tego dowiadujemy się już na początku książki. Dlaczego? Może z miłości, może z nienawiści, a może bo tak było trzeba. Tego na początku nie wiemy, ale główna bohaterka bardzo skrupulatnie opowiada o motywach jakie ją do tego posunęły.

Podczas lektury poznajemy jej historię. Ofiary wojny, która kiedy już straciła wszelkie nadzieje, dostała drugie życie. Mijały lata, całe wieki, jej miłość nigdy nie osłabła, ale z czasem jej ukochany zaczął szukać innych (dodatkowych) towarzyszy życia. Czy Konstancja czuła się zagrożona i dlatego zabiła swojego męża? Nie, powód był zupełnie inny. Tak jak i on, pokochała zarówno Magdalenę, jak i Aleksieja. A zatem co popchnęło ją do tej strasznej zbrodni? Mogę powiedzieć Wam jedynie tyle, że była ona uzasadniona.

Dar krwi to niezwykła książka, pełna mrocznej miłości, zmysłowych pieszczot i pierwotnego buntu, który potrafi zrobić się w każdym z nas. Autorka pisze w taki sposób, że nie po prostu nie można się oderwać od tej historii. Nie narzuca nam wyuzdanego erotyzmu, ale czuć w tym wręcz zwierzęcą (pierwotną) energię połączonych ze sobą ciał. Z wielkim zainteresowaniem poznawałam historię Konstancji, Magdaleny i Aleksieja i uważam, ze każde z nich zasługuje na oddzielne części. Każde z nich jest wyjątkowe, przeżywa nieskończony świat na swój sposób i bardzo chciałabym poznać szczegóły ich własnych historii.

Zgarnąć z półki?

Tak. Ta książka ma swoje ten specyficzny urok i czar, który towarzyszy historii o wampirach. Mamy czego zazdrościć bohaterom, a z drugiej strony współczujemy im tego wiecznego życia. Tak jak już Wam wspominałam, nie mogłam się od niej oderwać, dlatego szczerze polecam sięgnąć po Dar krwi S. T. Gibson.

Tytuł:              Dar krwi. A Dowry of blood

Autor                S.T Gibson

Tłumaczenie:    Bartosz Czartoryski

Wydawnictwo:  SQN

Premiera:         23.11.2022



Czy warto wyruszyć na nową przygodę z Marcinem Mortką?

 Sobota. Połowa weekendu za nami. Co zrobić, taki mamy klimat ;-) A tak serio to miałam dzisiaj bardzo pracowity dzień, ponieważ wielkimi krokami zbliżają się urodziny Klary. Dzisiaj na przykład uznałam, ze zrobimy zaproszenia. Przeliczyłam się trochę z siłą przerobową (moją i dzieci), ale finalnie wyszło całkiem nieźle. A Wam jak minęła sobota? Koniecznie dajcie znać :-).

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić najnowszą serię od Marcina Mortki, o którym mogliście już czytać na moim blogu w związku z cyklem fantasy Nie ma tego złego. Na pewno pamiętacie ;-).


Straceńcy Madsa Voortena

Miałam pewne obawy, co do tej serii, ponieważ poprzednia wydawała mi się (jak na fantasy) za bardzo ugrzeczniona. I niby nic w tym złego, historie lekkie, zabawne i przyjemne, ale po lekturze miałam niedosyt brutalnej (czasami nieuzasadnionej) przemocy ;-). Mimo to bardzo polubiłam styl pisania Mortki, więc (z pewnym kredytem zaufania) dałam mu szansę.

O czym jest seria? Nie trudno się domyślić. Typowy fantaziak z motywem drogi, doskonalenia bohaterów, epickich starć, dworskich intryg, politycznych zawirowań i... odrobiną humoru. Słowem wszystko to, co być powinno. Ale... czy warto sięgnąć po Straceńców Madsa Voortena?

Jest tylko jedna odpowiedź na to pytanie. TAK! Ta seria podoba mi się o wiele bardziej niż Nie ma tego złego. Owszem, razem z Kociołkiem dobrze się bawiłam. Jego drużyna swoimi absurdalnymi pomysłami potrafiła mnie rozbroić i poprawić humor, ale tak jak już wcześniej Wam wspominałam, czegoś tam zabrakło (nie będę mówić już czego żebym nie wyszła na jakąś psychopatkę ;-)).

Tym razem jest inaczej. Marcin Mortka dobrze to sobie wszystko zaplanował. Postacie są bardziej złożone a dzięki temu bardziej tajemnicze i intrygujące. Sama historia ma dobre tempo, które w odpowiednich momentach przyśpiesza. Nie ma dłużyzn, czy nudnych dialogów. Po raz kolejny przyznaję, że podoba mi się ta konkretność i konsekwencja w prowadzeniu fabuły. Nie musiałam czekać aż coś się wydarzy, ponieważ przekręcając kolejną na kolejną stronę, wiedziałam że akcja zaraz się zacznie. 

Zgarnąć z półki?

Nie będę Was zanudzać streszczeniami fabuły, bo to nie ma sensu (moim zdaniem). Jedyne, co mam jeszcze do dodania to to, że wcale nie żałuję czasu spędzonego z tą serią. Więc jeśli macie ochotę na kawał naprawdę dobrego epic fantasy, to jak najbardziej polecam!


Seria:              Straceńcy Madsa Voortena

Autor:             Marcin Mortka

Wydawnictwo: SQN





Bohater z zasadami. (Powiernik Mieczy. Fabryka Słów)

 Jeszcze tylko parę dni dzieli nas od rozpoczęcia wakacji. Tak jak Wam wspominałam, dzieciaki zaczynają wypoczynek pierwszego lipca. Dlatego korzystam z chwil, kiedy nie ma ich w domu i dzisiaj chciałabym Wam przedstawić historię, która sprawiła mi nie lada problem. Zaraz Wam powiem, dlaczego.


Bohater z zasadami.

Rezkin został wychowany w pewnej twierdzy na północy królestwa Ashai. Podczas swoich treningów nabył umiejętności pozwalające mu nie tylko na sprawne władanie bronią, ale również umysłem. Zna różne techniki ataku i obrony, jak również politykę, ekonomię, etykietę, a nawet hierarchię półświatka. Tylko jedna rzecz kuleje w jego sprawnościach. Brak doświadczenia w realnych sytuacjach.

Kiedy Rezkin osiąga odpowiedni wiek nic nie trzyma go w twierdzy. Mistrzowie nie żyją. Jedyna osoba, która wie, co tak naprawdę stało się w twierdzy i co powinien teraz zrobić, uciekła. Główny bohater postanawia wyruszyć w ślad za nią i znaleźć sens i cel swojego istnienia. Po drodze spotyka nowych towarzyszy, który uczą go najtrudniejszej lekcji jaką może dostać człowiek pozbawiony uczuć - odczytywania emocji i empatii.

Zasady.

Życie w twierdzy nauczyło Rezkina jednego. Emocje są zbędne, wystarczy chłodna kalkulacja,wiedza i umiejętności. Są oczywiście dodatkowe zasady, które ułatwiają funkcjonowanie i jak to bywa w takich przypadkach, określają zachowanie w każdym możliwym przypadku. Uproszczając wszystko do kodu binarnego - tak albo nie, np. zasada 156. nie umieraj. 

Przygoda.

Rezkin wyrusza za adwersarzem Farsonem. Nie wie, gdzie mógł się udać, dlatego wybiera drogę, która wydaje mi się najbardziej logiczna.  Kierowany wyuczonymi zasadami i umiejętnościami szybko trafia do dużej aglomeracji. Tam poznaje nowych towarzyszy podróży i razem z nimi wyrusza na dalsze poszukiwania. Po drodze pojawiają się nowi sprzymierzeńcy, którzy dodają całej historii dynamiki i humoru. 

Musze przyznać, że akcja w Powierniku Mieczy Kela Kadego jest naprawdę dynamiczna. Bohaterowie mają chwilę na rozpakowanie i postój, zaraz pojawia się coś lub ktoś z kim trzeba walczyć. Wyciąganie informacji ? Nic prostszego. Rezkin ma odpowiednie umiejętności. Zakładanie pułapek? Rezkin ogarnie i to. Po co więc mu drużyna? Jak mówi zasada nr 1 chroń i szanuj swoich przyjaciół, a jak niby miałby to zrobić główny bohater na odległość?

Ale...

Nie cierpię głupich bohaterek. Drażnią mnie tak bardzo, że od razu tracę chęć czytania. W przypadku Powiernika Mieczy ratuje go wciągająca fabuła, ale najchętniej omijałabym fragmenty z udziałem Frishy. 

Dodatkowo dała się również zauważyć skoki poziomu fabuły. Raz jest krwawo i bezlitośnie, z drugiej strony naiwnie i przyjacielsko. Rozumiem, że taki zabieg miał pokazać jak różni są bohaterowie, ale przeskakując z rzezi do dziewczyny zawstydzonej męskim torsem traci się trochę mocy.

Zgarnąć z półki?

Tak. Na co bym nie narzekała, czego bym się nie czepiała, Powiernik Mieczy to przyjemna przygodówka. Historia głównego bohatera również rozbudza ciekawość, dzięki czemu ponad 500 stron historii Rezkina mija nie wiadomo kiedy. Dlatego z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę. Jednak nie na upały! Bo te wszystkie akcje podnoszą temperaturę ;-).

Tytuł:               Powiernik Mieczy

Autor:               Kel Kade

Wydawnictwo:   Fabryka Słów

Premiera:          11.06.2021

 

Za możliwość zobaczenia Szeldona Lee Coopera jako przystojnego Rezkina, dziękuję Fabryce Słów.


 

Księga Krasnoludów (Cena honoru. Maciej Para)

 Poniedziałek. Po wczorajszych emocjach związanych z miejskimi legendami, dzisiaj mam dla Was coś... w podobnym klimacie. Oddalimy się trochę od rzeczywistości, ale towarzyszyć nam będą prawdziwe krasnoludy! Zapraszam Was na podróż po świecie pełnym honoru, wierności i spektakularnych bitw. Ruszajmy.


Krasnoludy.

Nie jest to moja ulubiona rasa w świecie fantasy, ale zdaje sobie sprawę, że są potrzebni do budowania fabuły. Ich zdolności oraz usposobienie korzystnie oddziaływają na kreowanie fantastycznych historii. Mówiąc krótko: każda drużyna potrzebuje krasnoluda. 

Kiedy zobaczyłam Cenę Honoru, zaciekawiła mnie okładka. A ja, na przekór staremu przysłowiu, oceniam książkę właśnie po tym, co widzę na pierwszy rzut oka. Okazało się, że Maciej Para oburzony jakością (zarówno treścią jak i korektą) czytanej lektury, postanowił sam napisać historię fantasy i zrobił to naprawdę dobrze.

W Cenie Honoru mamy 10 opowiadań, które przybliżają nam świat krasnoludów. Autor bardzo umiejętnie przedstawił nie tylko kreację świata, ale również wartości jakie kierują tą rasą. Jak już wspominałam, w każdej dobrej historii klasycznego fantasy musi znaleźć się krasnolud. Niezwykle wytrzymali, honorowi, wierni, niecierpliwi, kreatywni i pomysłowi, idealnie nadają się do każdej opowieści. 

Maciej Para skupił się na tym aby przedstawić hermetyczny świat krasnoludów. Owszem występują tu inne rasy, ale nie są one główną osią fabuły. W tych 11 opowiadaniach możemy zobaczyć jak zmienia się definicja honoru na tle różnych wydarzeń. Bardzo ciekawe jest też przedstawienie hierarchii wartości jaką kierują się krasnoludy. Podoba mi się stworzenie różnych klanów oraz obdarzenie jednego z nich magią (ponieważ ta rasa z reguły jest nie magiczna). Jak to bywa w przypadku zbioru opowiadań, jedne historie przypadną nam do gustu, inne nie. Mi najbardziej podobało się Braterstwo Krwi (historia jest podzielona na 3 części), ponieważ jest w nim wszystko, co cechuje dobre opowiadanie, czyli: rozmach, ciekawa kreacja świata i postaci oraz barwne tło. Było tak epicko, że  kończąc Braterstwo Krwi musiałam otrzepać się z bitewnego kurzu, który jeszcze nie opadł.

Nie podoba Ci się? To sam napisz lepiej!

Self publishing stał się ostatnio bardzo popularny. Obecnie każdy może wydać ksiażkę i wiele osób decyduje się na taką drogę. Dzieje się tak, ponieważ wydawnictwa często dają niskie stawki i bardzo ingerują w finalny wygląd dzieła. Autorzy decydując się na self publishing mają wolność w edycji swojej twórczości. Na takie działania zdecydował się właśnie Maciej Para i muszę przyznać, wybrał odpowiednią drogę, ponieważ dzięki niemu spojrzałam na krasnoludów z większą przychylnością.

Bajka musi mieć obrazki.

Fantasy (zwłaszcza klasyczne) to taka bajka dla dorosłych. Są tu księżniczki, smoki, elfy, krasnoludy i wiele, wiele innych. Jak każda bajka, powinna mieć ilustracje. Grafiką do Ceny Honoru zajęła się Zyta Resakowska. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, jak dobrze oddała klimat tych historii. Wyraźnie inspirowała się mitologią nordycką, która w połączeniu z krasnoludami sprawdziła się doskonale. Najbardziej w jej ilustracjach podobają mi się detale. Po prostu oczami wyobraźni widzę rozpalone do czerwoności kuźnie, w których zostały wykute te misternie zdobione topory i zbroje.





Zgarnąć z półki?

Tak, zdecydowanie. Jak Wam już wspominałam. Nie przepadałam za krasnoludami. Jednak po lekturze Ceny Honoru spojrzałam na nich zupełnie inaczej i... mam ochotę na więcej przygód w takim klimacie. Dobrze, że Maciej Para obiecał, że to nie koniec jego przygody z pisaniem książek. Może następnym razem stworzy antologię innej rasy ;-) ?


Jeśli chcielibyście poznać bliżej fascynujący świat krasnoludów to zajrzyjcie na fanpage Ceny Honoru, tam możecie porozmawiać z autorem oraz kupić egzemplarz książki.

 

Na koniec chciałabym Wam tylko powiedzieć:

Niech Wasza broda rośnie aż do ziemi, a Wasz honor zawsze lśni tak jasno jak Wasz topór!

 

Udanego tygodnia ;-)



Urban legend. (Brassel. Tomasz Kocowski. Oficynka)

 Dzisiaj wyjątkowa niedziela. Bez wyrzutów sumienia, zasiadłam w fotelu i czytałam. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym mogła się oderwać. Uwierzcie mi, za każdym razem kiedy chciałam to zrobić, akcja nabierała tempa i tak od strony do strony skończyłam na ostatnim napisanym słowie. Nie spodziewałam się, że ta książka tak mnie wciągnie. Owszem, po samym opisie wydawcy dawałam jej jakieś 7 na 10, a nie 8 i pół. Dlaczego nie więcej? Zaraz wszystkiego się dowiecie :-).


Każde miasto ma swoje legendy.

Zacznijmy od konkretów. Brassel to w mowie potocznej (używanej w XIX wieku) Wrocław. Zatem, jak już wiemy, gdzie jesteśmy, porozmawiamy o miejskich legendach. Każdy słyszał o bazyliszku, smoku wawelskim, czy kwiecie paproci, ale czy słyszeliście o Zwergach? Nie? Zatem posłuchajcie ;-).

Wrocław, rok 1848, Polski nie ma na mapie świata już od jakiegoś czasu. Trzy wielkie mocarstwa panują nad obywatelami naszego kraju. Polacy, wiadomo, w końcu powstaną, ale zanim do tego dojdzie muszą znosić upodlenie i stosować się do dekretów rządzących. Jednak pewnego dnia lud podnosi się z kolan i zaczyna rewolucje... Wszyscy mają jakieś postulaty. Ślązacy chcą odnowienia drogi handlowej z Zwergami. A może się to stać tylko poprzez odbudowanie bramy Oderthor. Na początku rokowania są bardzo optymistyczne. Władze się zgadzają, ludzie zaczynają snuć plany na przyszłość, ale... polityka nie stosuje zasad fair play i kiedy tylko nadarza się okazja, zmienia reguły gry.

Urban legend

Miejskie legendy. Każdy je zna. W każdym mieście musi pojawi pojawić się jakiś tajemniczy, magiczny element. Czy są to mityczne stworzenia, czy zaczarowane miejsca. Miejskie legendy po prostu są nieodzownym elementem dużych aglomeracji. Skoro mamy swoje rodzime podania, dlaczego nie dodać do nich czegoś z klasyki? Tomasz Kocowski idealnie wkomponował Zwergów (krasnoludy) do XIX wiecznej rzeczywistości. Mamy tu walkę o niepodległość, konspirację, miłość oraz dużą dawkę fantastyki. Jak dla mnie to połączenie idealne. Zasiada się do Brassel z przeświadczeniem, że to tylko książka, kończy się ją z myślą, że taki alternatywny świat mógłby istnieć.

Minus

Chociaż historia mnie porwała, nie mogę nie wspomnieć o fatalnej korekcie tekstu. Byłam zbyt pochłonięta akcją żeby to od razu zauważyć, ale kiedy teraz wracam do fabuły, przypominam sobie te wszystkie momenty, w których nie do końca wiedziałam ani co się dzieje (składnia zdania była bardzo myląca), ani kto bierze udział w danej akcji (zmiana imion, literówki). Chociaż jest to poważna wada, moim zdaniem ta historia jest w stanie się obronić. Trochę dopracowania, pociągnięcia i rozwinięcia wątków i będzie dobrze, może nawet jakiś drugi tom ;-) ?

Zgarnąć z półki?

Tak. Uważam, że jest to dobra literatura fantasy. A alternatywnych światów nigdy nie jest za dużo. Dlatego zachęcam do zapoznania się z historią, która przeszła do legendy ;-).

Tytuł:              Brassel
Autor:             Tomasz Kocowski
Wydawnictwo: Oficynka
Premiera:        15.03.2021
 
Za możliwość poznania  tej historii, dziękuję Oficynce.



 


 

Kończę z tym, powiedział bohater zaczynając epicką przygodę. (Nie ma tego złego. Marcin Mortka. SQN)

Niedziela. Dzień odpoczynku i relaksu. Dzieciaki oglądają bajki, a ja mogę zagłębić się w lekturze. Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba. Dzisiaj mam dla Was książkę, z którą bardzo przyjemnie spędziłam czas. Jest to ten rodzaj literatury fantasy, który cenie sobie za dostarczenie porządnej dawki przygody i niezobowiązującej historii. Zapraszam.


 

Nie ma tego złego to typowa historia fantasy. Mamy drużynę indywidualistów, którzy połączyli swoje siły aby realizować zadania. Niby nic nadzwyczajnego, ale to właśnie takie utarte schematy sprawdzają się najlepiej.

Kociołek jest obiecującym kucharzem. No... może nie tylko, ponieważ mieczem też potrafi machać, ale gotowanie to jego główna profesja. Razem z żoną prowadzi karczmę, którą odziedziczył po ojcu. Jednak chęć przygody (i zarobku) jest silniejsza. Pewnego dnia wyrusza szukać przygód. Po drodze tworzy drużynę, która dzięki szerokiemu zakresowi umiejętności, podejmie się każdego zadania.  Nawet walki ze Złem!

 

Gdzie ci herosi?

Historie o niezniszczalnych i nieśmiertelnych bohaterach nie biorą się znikąd. Trzeba sobie na to miano zasłużyć. Czasami to prawdziwe wydarzenia, jeszcze częściej koloryzowane ;-).

Tak właśnie jest z Kociołkiem i jego drużyną. Człowiek, goblin, krasnolud, rycerz, druid i elf. Nie powiem żeby to było coś nowego i odkrywczego w świecie fantasy, ale właśnie takie połączenia sprawdzają się najlepiej. Jest zabawnie, pomysłowo i ciekawie. Wszystko dlatego, że każdy członek drużyny ma zupełnie inny pomysł na wykonanie zadania, zgodny z własnym charakterem i postrzeganiem świata, np. elf Eliah jest jak kot, chodzi własnymi drogami, nie lubi kontaktu z ludźmi, ale mimo to pomaga drużynie jak umie, np. zabawiając porwaną królową i tak właśnie rodzi się legenda drużyny Kociołka. Mimo chodem.

Nie ma tego złego?

Podoba mi się ta gra słów. Marcin Mortka nie kombinował z nadaniem złu bardziej mrocznego imienia, czy nazwy. Zło to zło, nie ważne pod jaką postacią. Dodatkowo drugi człon tego przysłowia idealnie sprawdza się w tej historii. Na dobre im to wyszło, ale wcale łatwo nie było.

Epicka przygoda?

Nie do końca. Owszem drużyna walczy ze Złem, czasami musi wydostać się z nie lada opresji, rozwiązać zagadkę zaginionej karawany, czy odkryć dworską intrygę, ale... nie jest to spektakularne raczej użyłabym stwierdzenia naturalna kolej rzeczy.

Nie miałam do tej pory okazji poznać twórczości Marcina Mortki. Jest to moje pierwsze spotkanie z nim. Przejrzałam książki, które stworzył i przetłumaczył i jest w nich bardzo dużo literatury dziecięcej. Myślę, że może być to jedyny zarzut do Nie ma tego złego. Patrząc przez pryzmat jego twórczości. Jego najnowsza książka fantasy jest zbyt łagodna, a postacie nie mają takich problemów, jakie powinny mieć, czyli większych, dużych, przeje... bardzo trudnych ;-). 

Zagarnąć z półki?

Oczywiście! To naprawdę kawał dobrego fantasy, przy którym każdy będzie się dobrze bawił. Chociaż historia mnie nie zaskoczyła, czytałam ją z wielką przyjemnością. Wszystko przez...

"...cycki - powiedział bard z pewnym żalem i pyknął z fajki. - Cycki, Kociołek, tyle spraw załatwiają, że głowa mała."

Tytuł:              Nie ma tego złego

Autor:             Marcin Mortka

Ilustracje:       Piotr Sokołowski

Wydawnictwo: SQN

Premiera:        24.02.2021

 

Za fantastyczną przygodę z Kociołkiem i jego drużyną, dziękuję Taniej Książce.


 

 

 

Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl