Ekorodzina (Wydawnictwa Dlaczemu)

Witajcie wyjątkowo w piątek :-). Dlaczego w piątek ? Ano Dlaczemu ;-). Mam dla Was wyjątkową książkę, która nie może czekać do poniedziałku, bo weekend to idealny czas na nadrabianie zaległości i relaks. Połączenie przyjemnego z pożytecznym <3 Jak wiecie staram się aby moje dzieciaki miały zapewnione zaplecze do zabawy i nauki. Czytanie jest u nas zawsze na pierwszym miejscu, dlatego bardzo cenię sobie książki edukacyjne. Wydawnictwo Dlaczemu ma w swoim asortymencie mnóstwo takich książek, dlatego dzisiaj (wyjątkowo) chcę przedstawić Wam jedną z Nich.


Ekorodzina 

W książce możemy znaleźć mnóstwo przydatnych informacji na temat planet czy  ekologii. Wszystko podane w bardzo fajny i przystępny sposób. Najbardziej podoba mi się to, że autorka zadbała o kontakt z czytelnikiem. Często jest tak, że podczas czytania książek naukowych mamy tylko suche fakty, nudzimy się podczas czytania. Ekorodzina odchodzi od tego szablonu. Narrator ma cały czas kontakt z czytelnikiem, a jest nim kto inny, jak Ziemia.  To właśnie nasza planeta zabiera nas w podróż po układzie słonecznym i opowiada jak ważne jest żeby o nią dbać. 

Dlaczego Ekorodzina? 

Ponieważ autorka pokazuje planety jako rodzinę, w której wszyscy są ze sobą blisko i nie mogą bez siebie żyć. a Eko? Ponieważ bez ekologii nie da się żyć. To znaczy da się, ale raczej nie za długo.



Spójrzcie tylko na te ilustracje, jak dla mnie są bajeczne. Zaciekawiają, ją jasne i zrozumiałe (a już się bałam, że będzie zilustrowane Promieniowanie Hawkinga ;-). Dzięki temu przyjemnie się czyta i dużo informacji pozostaje w pamięci.



W Ekorodzinie najbardziej podoba mi się to, że jest masa informacji, które na pewno przydadzą się w szkole. Jest to doskonała pomoc dydaktyczna, ponieważ oprócz informacji wszystko podane jest we właściwy i ciekawy sposób, który na pewno spodoba się dzieciakom. Moje są jeszcze trochę za małe na tą książkę, ale wiedzie co? Zdradzę Wam tajemnicę. Sama też sporo się dowiedziałam czytając  Ekorodzinę i dzięki temu kiedy Klara albo Janek za jakiś czas zapytają Dlaczemu segregujemy śmieci lub słońce jest wyżej w lecie? Będę potrafiła odpowiedzieć na to pytania w sposób, który nie tylko zrozumieją, ale i przyswoją. Dlatego baaaaardzo  polecam Wam tę książkę.

Utsubora (wydawnictwo Waneko)

Obiecałam Wam, że będę miała coś specjalnego. Jako, że moje zamiłowanie do mang odżyło, trochę Was nimi pomęczę ;-). Czytając Wasze komentarze wiem, że nie wszystkim się ten japoński komiks podoba. Rozumiem to i akceptuje. Ja na przykład nie przepadam za kryminałami i staram się ich unikać, ale nie mówię im stanowczego nie. Być może gdzieś tam czeka na mnie jakiś kryminał, który pochłonie mnie w całości i zakocham się w tym gatunku, kto wie. Dlatego dzisiaj chcę Wam przedstawić mangę, ale tym razem dla dorosłych. Oznacza to, że nie będzie już taka bajkowa i ładna jak Magic Knight Rayearth. Zapraszam do lektury.


Utsubora.


Czujecie ten klimat? Już na wstępie widać ile w tej historii niedopowiedzeń i miejsca na własną interpretację <3

Mizorogi to ceniony pisarz, który ostatnio ukrył się przed opinią publiczną. Nie widać go, nie słychać, zniknął. Wszystko byłoby okey, gdyby pracował nad kolejną powieścią, niestety dopadła go twórcza niemoc. Pewnego dnia poznaję Aki Fujino, która zmienia jego życie. Utsubora zaczyna się od śmierci. Dziwnej, tajemniczej i zupełnie nie potrzebnej. Ginie młoda dziewczyna. Jak mówi jeden z bohaterów Utsubory "z młodymi jest gorzej. umierają chociaż powinni jeszcze długo być na tym świecie.". Akcja rozkręca się kiedy główny bohater poznaje siostrę bliźniaczkę Aki. Jednak coś w tej historii nie jest do końca dopasowane. Coś tu zgrzyta i wystaje. Coś się nie zgadza. Kiedy Mizorogi poznaje prawdę postanawia...
Utsubora to jedna z takich książek, o której nie można zbyt wiele powiedzieć. Jest śmierć, śledztwo i masa niewiadomych. Jednak specyficzny klimat tej historii sprawia, że nie można się od niej oderwać.



Kreska

O ile lubię ładne, bajkowe rysunki (takie jak w Clampie ;-)). Utsubora mi się podobała, chociaż zupełnie nie przypomina historyjki dla dzieci. Gra czerni i bieli (z przewagą tej pierwszej). Płynne kształty, dbałość o szczegóły i odpowiednia ekspresja. Wszystko to przyciąga wzrok i zostaje w pamięci na długo. Podobało mi się to jak autorka posługuje się tym wszystkim. Tworzy to bardzo klarowny obraz całości. Jedyne, co mi się nie podobało to ręce. Trochę zbyt długie i szponiaste, ale może się czepiam ;-)



Dla kogo?

Zdecydowanie dla dorosłych. Dużo tu erotyki i nagości. Fabuła jest dla doświadczonego czytelnika. Młodzież (o dzieciach nie wspominając) mogłaby poczuć się zagubiona i zniesmaczona. Dodatkowo to nie jest lektura, którą się czyta i odkłada. Utsubora potrzebuje trochę miejsca na refleksję. Dlatego polecam ją starszym i bardziej doświadczonym czytelnikom, którzy docenią jej walory.

Autorka:                 Asumiko Nakamura

Tłumaczenie:         Wojciech Gęszczak

Polskie Wydanie:  Wydawnictwo Waneko

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Waneko




Gram z Alexandrem (II)

Moi drodzy, zostawiłam Was ostatnio z mangą mojej młodości. Jak to zwykle bywa zdania są podzielone. Szanuję to i czerpię z tego inspirację na przyszłość. Chcę Wam pokazywać rzeczy, które mnie zajmują. Wiem, że to samolubne, ale mam nadzieję, że niektórym się podoba ;-). Jeśli chodzi o mangi będę miała dla Was nie długo coś wyjątkowego. Komiks już nie taki ładny i bajkowy, tylko...  nie długo sami się przekonacie. Tym czasem dni mijają. Ferie minęły już bardzo dawno temu, a już na horyzoncie pojawiają się święta wielkanocne. Obawiam się, że ten czas minie mi zdecydowanie zbyt szybko i nic nie zdążę zrobić. Tzn. zdążę, to samo co zwykle ;-). Trochę posprzątam, trochę poczytam, pobawię się z dziećmi. Minie kolejny dzień, tydzień, miesiąc. Nagle obudzę się 10 kwietnia i po 1. będę gorączkowo myśleć co sprawić mężowi na 30 urodziny (11.04), a po 2. wpadnę w panikę, bo to już będzie wielki piątek, a organizatorka świąt ze mnie żadna ;-). No, ale do tego czasu zdążę o tym wszystkim zapomnieć ;-). Jest tyle ciekawych rzeczy do robienia niż martwienie się na zapas, np. granie w planszówki <3.
Jak już zdążyliście się przekonać. Gramy dużo, często i we wszystko. Na polskim rynku jest bardzo dużo gier, dlatego ciężko wybrać takie, które spodobają się całej rodzinie. Jak już Wam kiedyś wspominałam. Ja często stawiam na Alexandra. Mają naprawdę duży wybór, a ich gry często są nagradzane i to nie takimi nagrodami, które wymyślili sobie sami (słyszałam o takich przypadkach), tylko takimi prestiżowymi i znanymi jak Zabawka Roku.
 Dzisiaj mam dla Was aż cztery propozycje od Alexandra, które NA PEWNO spodobają się całej rodzinie i umilą wszystkim czas.



Tabliczki Cyferki


Zacznę od gry edukacyjnej. Tabliczki Cyferki  pomaga dziecku ćwiczyć rękę przy pisaniu, rozpoznawać cyfry, a także pomaga w nauce liczenia. Jak dla mnie ? MEGA. Obrazki są jasne, pogodne, konkretne. Nie da się niczego pomylić. Jest to nauka przez zabawę. Dziecko nie czuje presji, robi to, co lubi, a przy tym się uczy. Tabliczki są wielokrotnego użytku, więc można się bawić cały czas.W zestawie jest również specjalny flamaster. Klarze bardzo się spodobało. Czuje się jak uczennica w szkole. Robi coś ważnego i "dorosłego", co jeszcze bardziej podnosi rangę tych tabliczek. Polecam :-)


Cztery do wygranej

Gra dla starszych, bardziej zaawansowanych i lubiących zadania matematyczne. Trzeba się trochę pogłowić żeby wygrać. Cztery do wygranej porównałabym do kostki Rubika. Tu przekładasz, tu nie możesz, tu zostaje Ci jeden. Trzeba dobrze kombinować i ruszyć szare komórki. Chociaż tutaj do zwycięstwa potrzeba kwadratu zbudowanego z czterech mniejszych kwadratów lub linii (pionowej, poziomej, ukośnej) . Jednak nie jest to takie proste jak się wydaje, ponieważ nie można ruszyć kostek przeciwnika. Mi się podoba. Nawet bardzo. Lubię gry, które wymagają myślenia. Nie mogę polecić ją wszystkim, ponieważ niektórzy mogliby się przy niej męczyć. Jak dla mnie połączenie kostki Rubika z grą planszową wyszło super. Bardzo dobrze bawiłam się podczas rozgrywki. Dlatego jeśli ktoś tak jak ja, lubi gry wymagające czegoś więcej niż rzucenia kostką, to bardzo polecam.


Zgrana para

Super gra rodzinna! Wymagająca czytania w myślach! No... może trochę przesadzam ;-). Ogólnie chodzi o dobrą komunikację niewerbalną ;-). W gdzie chodzi o to żeby zgrać się z drugą osobą i dobrze (czyli jednomyślnie) dopasowywać określone słowa. Zabawy jest po pachy. Uśmiałam się, że nie wiem. Dodatkowo, tak jak w przypadku Cztery do wygranej trzeba ruszyć głową. Wygrywa para, która okaże się najbardziej zgrana. Wiadomo, wszystko zależy od tego, z kim jest się w parze, ale ja mam samych fajnych zawodników, więc Zgrana para to jedna z moich ulubionych gier :-).


Mini Maxi

Jak zawsze, najlepsze zostawiam nam koniec. Byłam sceptyczna, co do tej gry. Na początku zasady wydały mi się niezrozumiałe, ale wystarczyło wszystko rozłożyć i już wiedziałam o co chodzi. Gra polega na znajomości rywala. Gra polega na nie tyle znajomości graczy, co odkrywaniu, co tak naprawdę lubią (lub nie lubią, lub ich smuci, możliwości jest mnóstwo). Koniec końców gracz, który jest "pytany" sam się dziwi, jakie odpowiedzi padły, a co najważniejsze, że są zgodne z rzeczywistością. Gra prowokuje do rozmowy, dyskusji i... śmiechu. Znakomita gra rodzinna. Naprawdę przy tej grze można spędzić bardzo miło czas a dodatkowo dowiedzieć się czegoś o najbliższych. Jak dla mnie HIT! Baaaaardzo polecam tę grę wszystkim, którym marzy się rozgrywka pełna śmiechu, zabawy no i oczywiście nutki rywalizacji. Jak byście chcieli spróbować na mniejszą skalę to gra Mini Maxi jest dostępna w trzech różnych wydaniach. Mini, Light i Normal.



Sami widzicie. Jak jest tyle wspaniałych planszówek to kwietniowe święta mogą zaskoczyć ;-)

Za gry bardzo dziękuję Alexander



Magic Knight Rayearth (Wydawnictwo Waneko)

Dzisiaj mam dla Was coś specjalnego. Jestem tak niesamowicie podekscytowana, ponieważ dzięki Wydawnictwu Waneko mogłam powrócić do jednej z moich największych miłości - mang. Co to jest manga, zapytają niektórzy. Otóż jest to japoński komiks. Bardzo charakterystyczny. Duże oczy, mocna kreska, dynamiczna fabuła pełna onomatopei. Jak dla mnie ? CUUUUDOOOO. Jak już wspomniałam od dawna jestem miłośniczką japońskich komiksów. Dlatego tak bardzo się cieszę, że mogę dzisiaj Wam o tym opowiedzieć coś więcej. Wybrałam mangę, która towarzyszyła mi w latach młodości (tej młodszej młodości ;-)) i która miała na mnie bardzo duży wpływ, ponieważ była kluczowym punktem w zapoznaniu się z japońską kulturą i Clampem.

Zacznę od spraw podstawowych. Krótkiego słowniczka, który pozwoli nie zgubić się w moich rozważaniach na ten temat :-).

manga - już wiecie ;-). Japoński komiks (tak dla przypomnienia)
anime - najczęściej zekranizowana manga lub kreskówka w mangowym stylu
Clamp - wydawnictwo odpowiedzialne za powstanie wspaniałych mang i anime, w tym Magic Knight Rayearth, tworzą go cztery niezwykle utalentowane kobiety.
MKR - Magic Knight Rayearth



Magic Knight Rayearth

Historia trzech dziewczyn (Hikaru, Umi i Fuu), które za pomocą niezwykle silnej magii, zostają przeniesione do obcej krainy (Cephiro). Na miejscu okazuje się, że zostały wezwane przez księżniczkę Emeraude, która prosi o ocalenie jej krainy. Niby nic nadzwyczajnego. Fabuła dość szablonowa, ale... panie z Clampa nie tworzą oczywistych  i nudnych historii. Dziewczyny mają stać się Legendarnymi Magicznymi Rycerzami oraz obudzić duchy maszyn. Po drodze czekają je wyzwania oraz nieoczywiste decyzje, które zaważą na losach tego świata. Cała historia jest tak fantastycznie wykreowana, że nie można się od niej oderwać. 

Postacie

Głowne bohaterki reprezentują trzy odmienne style życia. Różnią się w każdym calu. Gdyby nie wspólna przygoda w Cephiro, najprawdopodobniej nigdy by się nie spotkały. Jednak razem tworzą fajną mieszankę osobowości i przyjemnie się to czyta. Jednak w MKR to nie tylko ładne dziewczyny i prosta misja do wykonania. Bohaterowie, którzy od początku grają złe charaktery okazują się...tyle Wam powiem ;-). To nie jest tak, jak to wygląda na pierwszy rzut oka ;-). Noooo i co to by była za manga bez słodkich stworków? Mokona to moja faworytka i ulubienica od początku i od zawsze. Miękka puchata żelka, która swoją bezkompromisowością nadaje tej historii zabawny rys.


Kreska

Twory Pań z Clampa albo się kocha, albo nienawidzi. Ja na szczęście należę do tej pierwszej grupy. Dbałość o szczegóły, przepięknie poprowadzone linie, niesamowite oczy. No ohhhhhyyy i aaaahyyyy.  Moim zdaniem nie da się przejść obok ich twórczości obojętnie. A dodatkowo ich rysunki na długo zostają w pamięci. Sami zobaczcie




To jest właśnie to, za co pokochałam mangi. Te postacie, detale, zabawa światłocieniem... myślałam, ze z tego się wyrasta. Na szczęście okazuje się, że nie ;-).

Anime

O dziwo różni się sporo od mangi, imiona głównych bohaterek, dodatkowe postacie, inne zakończenie, chociaż anime również tworzyły panie z Clampa. Jednak uważam, że jest to dopełnienie komiksu i ożywienie postaci. Zwłaszcza kiedy możemy usłyszeć głos Zagato (pierwszego złego). Tak to wygląda w kolorze:


Ja wiem, trochę to jękliwe i w ogóle, ale mi się podoba i odkąd dostałam do rąk mangę, chodzę po domu i śpiewam ten opening ;-)

Dla kogo?

Trudne pytanie. Ja poznałam MKR kiedy miałam jakieś 12-14 lat. Wtedy byłam oczarowana i zachwycona. Teraz kiedy wróciłam do tej mangi po paru latach uważam niektóre elementy fabuły za naiwne. Jednak nadal jestem zaskoczona dwoistością i dojrzałością całości. Dlatego jeśli ktoś chciałby zacząć swoją przygodę z japońskim komiksem to śmiało polecam Magic Knight Rayearth.







Za możliwość przeczytania mangi Magic Knight Rayearth dziękuję Wydawnictwu Waneko.



Małe wielkie wyzwania dzieciństwa (Wydawnictwo Olesiejuk)

Witam wszystkich serdecznie. Jak to jest, że dopiero była środa, myślałam, spoko, mam jeszcze czas, zaplanuję o czym będę pisać w poniedziałek. Nooo... jakoś tak dziwnie z środy zrobiła się niedziela ;-). Czas zasuwa tak szybko, że nim się obejrzę moje dzieciaki będą szły do szkoły, nie mówiąc już o studiach ;-). Dużo u mnie ostatnio gier planszowych, no ale co tu ukrywać. Gramy bardzo często. Nie mogę doczekać się kiedy Janek będzie wystarczająco duży żeby dołączyć do rozgrywki. Na razie tylko skutecznie mnie sabotuje, dzięki czemu Klara najczęściej wygrywa. Jak to wygląda? Najczęściej odwraca moją uwagę, robiąc... bobasowe rzeczy. Niby fajnie, jest ciekawy, odkrywa świat, ale rozsypanie bułki tartej i cukru na podłogę... a potem jedzenie tego... skutecznie mnie rozprasza ;-)
Dlatego dzisiaj mam dla Was coś totalnie wspaniałego. Odkąd te książki pojawiły się w naszym domu, nie było dnia żebyśmy po nie nie sięgnęli. Wydawnictwo Olesiejuk pokazało (znowu), że ma nosa do literatury dziecięcej i wydali kolejną perełkę. Seria o wyzwaniach dzieciństwa jest niesamowita.


Ilustracje


Zacznę od tego, co widać. Nie można przejść obojętnie obok takich okładek. ZWŁASZCZA jak się jest rodzicem parolatka. Książka skierowana jest do dzieci i rodziców (ale o tym za chwilę), w wieku 3-6. Oznacza to, że ilustracje są kolorowe i przyjemne dla oka. Klara jak każde dziecko w takim wieku najpierw obejrzała książki żeby potem łaskawie zgodzić się na czytanie. Każdy, kto czyta swoim dzieciom wie jak jest. Choćby książka była fantastyczna, opowiadała niesamowitą historią, bez fajnych ilustracji zostanie rzucona w kąt, a próba zachęcenia lub co gorsza przeczytania na siłę, skutkuje płaczem, obrazą i negatywnymi uczuciami do danej książki. na szczęście Klarze baaaardzo spodobały się grafiki, więc od razu mogłyśmy zabrać się do czytania. Więc śmiało mogę powiedzieć, że pani Elisa Paganelli zna się na rzeczy :-)



Treść

Obie książki w zabawny i ciekawy sposób opowiadają o codziennych dziecięcych wyzwaniach. Alberto Pellai i Barbara Tamborini wiedzą, że codzienne próby i zmagania nie dotyczą tylko dzieci, ale też rodziców. Dlatego obie książki podzielone są na części. Pierwsza jest dla dzieci. Wierszowana historyjka napisana z humorem i wyobraźnią. Druga część jest przeznaczona dla rodziców. Autorzy nie tylko podpowiadają jak radzić sobie z trudnymi aspektami dzieciństwa jaki są kaprysy i spanie we własnym łóżku, ale również uświadamiają, że wszystko zależy od nas - dorosłych. Możemy włożyć wiele trudu w wychowanie dzieci, jednak jeśli sami będziemy postępować tylko szablonowo, dziecko nic nie wyniesie z takiej nauki.
Jest to pierwsza książka, którą miałam okazję czytać, a która jest tak podzielona. Nie lubię poradników, drażnią mnie. Skąd inni, obcy ludzie mają wiedzieć, czego potrzebuję do szczęścia albo jak wychowywać moje dzieci... Jednak seria o dziecięcych wyzwaniach niczego nie narzuca. TYLKO uświadamia.

Baaaardzo podobają mi się obie książki. Jednak jeśli miałam bym wybierać to chyba bardziej przemawia do mnie To ja tu rządzę! natomiast Klara wybiera Czas do łóżeczka! Co robić, trzeba czytać obie ;-)







Jak sami widzicie obok tych książek nie można przejść obojętnie. Myślę, że będą z nami jeszcze długo i na pewno nie będą leżeć bezczynnie na półce ;-)

Za egzemplarze serdecznie dziękuję Wydawnictwu Olesiejuk


Odporność najlepiej budować od środka :-) (Compliflora)

Kochani, przed (lub tak jak w moim przypadku za) Nami sezon zachorowań, nie wiem jak u Was, ale w przedszkolu Klary jest tak mało dzieci, że to aż razi w oczy, z dwudziestoosobowej grupy została tylko garstka. Dlatego dzisiaj chciałabym napisać jak budować naszą odporność


Tak ogólnie to każdy zna odpowiedź na to pytanie. Witaminy to zawsze podstawa, ruch na świeżym powietrzu też nie zaszkodzi, no i zbilansowana dieta, wiadomo. Przepis na sukces murowany. Nie zapominajmy jednak o tym, że nie żyjemy w tej fajnej i zdrowej bajce. Otaczają nas takie potwory, ze głowa mała. Leń, Obrzartuch i Wymówkowicz. Znacie panów? 
Kiedy cały dzień jesteś w pracy potem wracasz do domu i ogarniasz życie rodzinne, to ostatnie o czym myślisz to dbanie o swoje zdrowie. Znam to. Jednak przydałoby się trochę ogarnąć temat. wiadomo, jak najmniejszym kosztem. Co nam pozostaje? SUPLEMENTY.
Jakiś czas temu trafiłam na artykuł (nie pamiętam, na którym konkretnie blogu, ale dziękuję za ten wpis ;-)), który udowadniał, że budowanie odporności zaczyna się od brzucha. Oczywiście, ej tematyce jest mnóstwo, ale ja trafiłam na konkretny, dlatego nie chcę powoływać się na żaden innych. Uwierzcie mi na słowo. Ktoś, bardzo fajnie i merytorycznie opisał co i jak. Przeczytałam. Pomyślałam. Spróbowałam. Efekt? Nie mogę narzekać. To nie jest tak, że nie chorujemy w ogóle. Poprzedni tydzień dobitnie pokazał, że jednak nam też się przytrafiają wirusy, ale... na pewno chorujemy rzadziej i mniej intensywnie. A to już jest bardzo dużo.

Jak wybrać odpowiedni synbiotyk ?


Takich produktów jest masa. Można je kupić nawet w drogerii. Wypróbowałam już parę i Compliflora najbardziej mi podpasował. Nie mogę powiedzieć, że skład tego synbiotyku, coś mi mówi. (szczegóły TUTAJ)  Nie jestem ani farmaceutką, ani lekarzem. Doktor Google podpowiedział co nie co, ale i tak podpytałam jeszcze znajomych wykształconych w odpowiednich kierunkach. Polecali.
Podoba mi się też to, że Compliflora jest dostępna w różnych wariantach. Nie chodzi mi tylko o konkretną grupę odbiorców - family, baby, femina, ale również o konsystencje. Dla maluszków, wiadomo, zawiesina, dla dorosłych tabletki, ale uwaga, mogą być również saszetki z proszkiem do rozpuszczenia w wodzie. Także każdy znajdzie coś dla siebie. 
No i wiadomo, cena. Jak już wspominałam, przetestowałam różne synbiotyki. Przy  dzieciach człowiek nie liczy się z kosztami. Kupujemy to, co najlepsze i często najdroższe. Wiadomo, dzieci są najważniejsze. Serce mnie bolało jak musiałam wydać 40 zł na synbiotyk często reklamowanej marki. No, ale co, nie kupię?  Przecież to dla dzieci. I kiedy pojawił się Compliflora, a znajoma farmaceutka powiedziała, że jest dobry, kupiłam. Wiadomo, nie było efektu łał. Jestem zdrowa, nie choruję, no normalnie nieśmiertelna. Jednak kiedy wszyscy wokół chodzili zakatarzeni Nas to jakoś omijało bokiem. Choroba w przedszkolu? Nic z tych rzeczy. Klara jest jedną z niewielu przedszkolaków, która praktycznie jest cały czas na zajęciach. Omija ją naprawdę niewiele. Z Jankiem sprawa ma się podobnie. Więc nie mogę narzekać.
Stosowanie synbiotyków na prawdę wpływa na dobre zdrowie, dlatego wszystkich zachęcam do świadomego budowania swojej odporności :-)







Gram z Adamigo.

Witajcie Kochani, kolejny tydzień za Nami, a ja mam wrażenie, że minęło znacznie więcej czasu, ale jak się siedzi w domu z dwójką chorych dzieci to parę dni wydaje się wiecznością. Na szczęście bobasy czują się już lepiej i wszystko wraca do normy. A ja mogę spokojnie zająć się... wszystkim ;-). Kto mnie śledzi na Instagramie, ten wie jak wygląda mój dzień. Kiedy dzieciaki są w domu, sprzątam jakieś 4 razy dziennie ;-), nie licząc obiadu, czytania, spacerów i całej reszty. Oczywiście, zawsze jest u mnie syf i nic nigdy nie jest zrobione, ale... liczą się chęci ;-).
Przy dwójce chorych maluchów ciężko jest robić cokolwiek. Klara była tak chora, że nie miała siły ani ochoty dosłownie na nic. Leżała, oglądała bajki. Dałam jej spokój, ale czytanie jest obowiązkowe, więc to jej nie ominęło ;-). Za to Janek przechodził chorobę po męsku. Miał tylko katar, ale był trzy razy bardziej marudny niż Klara ;-). Kiedy zaczęło ją puszczać od razu wzięłyśmy się do... grania ;-). Tym razem padło na gry od Adamigo. Czyli, coś fajnego i edukacyjnego <3




Zwierzaki i ich przysmaki



Zaczęłyśmy od czegoś łatwego. Klara w końcu nie była jeszcze na siłach, a nie chciałam jej zamęczać. Szczerze powiedziawszy bałam się trochę, że bez podpowiedzi nie ogarniemy wszystkich przysmaków, jakby był tam jakiś kameleon? Co jedzą kameleony ? Albo żyrafa? Niby takie znane zwierzęta a nie mam pojęcia co jedzą. No na pewno nie mięso ;-) Na szczęście są same znane zwierzęta a dodatkowo przysmak pasuje tylko do określonego zwierzęcia. 





Jak zobaczyłam przysmak psa to się bardzo zaskoczyłam ;-). Okey, mam w dwa psy, uwielbiają kiełbasę, ale zazwyczaj w takich puzzlach dla dzieci przysmakiem jest kość. Zawsze. Podoba mi się to, że Adamigo realnie podeszło do tej kwestii. Okey pies zje i kiełbasę i kość, ale nie oszukujmy się pierwsza zniknie kiełbasa. Kość to taki deser ;-).


Kukurykuuuu !!!


Super gra rodzinna!. Uśmiałam się, powygłupiałam, no i wiadomo. Przegrałam ;-)
Zabawa polega na naśladowaniu odgłosów zwierząt, wiadomo kto pierwszy ten lepszy, są krowy, kaczki, pies, owce, no i kogut, za którego dostaje się dodatkowe robaczki (punkty). Zasady są proste i dzieciaki nie mają żadnego problemu w zrozumieniu ich. Gra niby od 3+, ale Janek też próbował, także z małą pomocą i On się dobrze bawił ;-)




Klarze najbardziej podobała się grafika. To już nawet nie chodziło o wygraną tylko żeby zdobyć kolejnego pieska, "bo ładny jest".To chyba była jednak przemyślana taktyka, bo ograła mnie no praktycznie do zera ;-). Coś czuję, że to będzie jej ulubiona gra do ogrywania matki, także zdecydowanie polecam.

Czyj to cień?


Mój faworyt. Zasiadłyśmy do niego z pewną dozą sceptycyzmu. Bałam się, że Klara nie poradzi sobie z elementami, jak cień, a że szybko się denerwuje, myślałam, że rzuci w kąt. Głupia ja. Zapominam, że Ona nie ma ciągle dwóch lat i jak przystało na normalnego małego człowieka - ciągle się rozwija. Gra bardzo jej się spodobała. Jest parę wariantów gry, ale nam najbardziej podoba się pierwszy, czyli mamy rzeczy, szukamy cienia. Ćwiczy spostrzegawczość, uwrażliwia dziecko na szczegóły, uczy rozpoznawała konturów. Jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Odkąd ta gra pojawiła się w naszym domu (i Klara jest wystarczająco na siłach), gramy codziennie. To chyba najlepsza rekomendacja :-)



Za gry serdecznie dziękuję Adamigo :-)




Tak nam upłynął tydzień chorowania. Cieszę się, że mogę dać moim dzieciom coś więcej niż telefon z włączonym Youtubem. Oczywiście to też jest potrzebne, no ale bez przesady, dzięki dzieciom można znowu bezkarnie grać w różne gry i czerpać z tego radość ;-).
W środę pokaże Wam coś, co bardzo pomaga mi w budowaniu odporności moich bobasów :-) Ciekawi?




Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl