MAGI: the labyrinth of magic (tom 1-5) (Wydawnictwo Waneko)

Czy wiecie, że...zbliża się dzień dziecka? Nie będę ukrywać, ze ja dowiedziałam się dopiero dzisiaj. Czasami naprawdę nie wiem w jakim ja świecie żyję. Żyję sobie w moim maluteńkim świecie, w którym dzień mija za dniem, najczęściej świeci słońce i wszyscy są szczęśliwi. I nagle jeb. Brutalne zderzenie z rzeczywistością. Przykładem może być właśnie dzień dziecka. Nie, nie chodzi mi o to, że MUSZĘ kupić dzieciakom prezenty, obejdą się. Myślę, że są na tyle małe, że nawet nie zorientują się, że taki dzień jest, trwa, czy minął. Ale fajnie by było jakoś po świętować. No nie wiem wycieczką? Jak dla mnie plusem takich wyjątkowych dni jest to, ze motywują do działania. Siedzimy (bo musimy i chcemy ;-)) cały czas w domu. To może z okazji dnia dziecka warto ruszyć tyłek. Okazało się, że w okolicy, w której mieszkam znajdują się bardzo urokliwe miejsca, więc... spakuję dzieciaki w samochód (niestety wycieczki rowerowe jeszcze nie wchodzą w grę) i pojedziemy zwiedzać okolicę :-). Wam też proponuję żeby wymyślić coś mniej materialnego, bo i pieniędzy nie trzeba wydawać i zdrowszym się będzie ;-).
Jeśli chodzi zaś o dziecięcy zachwyt... mam dla Was wyjątkową mangę.


Fabuła

Na wozie Alibaby pojawia się Alladyn. Resztę już znacie ;-). A tak serio to Alladyn jest chłopcem, pojawił się znikąd. Nikt (nawet on) nie wie kim jest, skąd pochodzi i jak się tu znalazł. Niby zwykły chłopiec, ale ma pewien magiczny artefakt, flet, z którego wychodzi dżin. Noooo... prawie wychodzi ;-).Cała fabuła osadzona jest na klimacie bliskiego wschodu. Można zauważyć tu inspiracje baśniami 1001 nocy. Więc na prawdę sporo się tam dzieje ;-).

Świat

Chociaż świat jest bardzo mocno związany z fabułą to uważam, że warto go wyróżnić. Oprócz klimatu bliskiego wschodu mamy tu do czynienia z wszechobecną magią. Na ziemi pojawiły się tajemnicze labirynty, które kuszą bogactwem i magicznymi artefaktami. Niestety tak samo jak kuszą, tak samo okazują się śmiertelne, dlatego zdobywcy labiryntów to prawdziwie gwiazdy.  Dodatkowo świat w Magi jest bardzo brutalny. Niewolnictwo, bieda, poniżanie są na porządku dziennym. Myślę, że to jeden z fenomenów tej mangi. Im bardziej niesprawiedliwe traktowani są ludzie tym bardziej główni bohaterowie chcą to zmienić i im pomóc, a my dzielni czytelnicy chcemy zobaczyć to jak zmieniają świat na lepsze.

Bohaterowie

Pierwszy wiadomo jest Alladyn, który jak się okazuje jest Magim czyli istotą o ponadprzeciętnych zdolnościach magicznych. Tylko, ze... on jeszcze nie wie  jak z tego korzystać i ogólnie jak poruszać się po tym świecie. Alibaba. Handlarz. Ale coś za bardzo wykształcony i charyzmatyczny jak na zwykłego kupca ;-). Morgiana. Niewolnica z Ciemnego kontynentu, która charakteryzuje się niezwykłą zwinnością i siłą. 



Kreska

Idealna. Nie sądziłam, że będę mogła kiedyś coś podobnego o mandze, ale wszystko mi się podoba. Postacie są fajnie narysowane, świat jest ciekawie przedstawiony, elementy humorystyczne naprawdę bawią. Po prostu zakochałam się w ten mandze po uszy!





Tom 1-5

Czego się można z nich dowiedzieć? Poznajemy szczegółową historię głównych bohaterów, okazuje się, że to nie jest tak jak wygląda. Alladyn nie jest zwykłym chłopcem, tylko Magim, Alibaba jest..., a kajdany niewolnictwa to nie tylko te zakładane na ręce i nogi...a to dopiero początek historii.

Wrażenia


Nie będę obiektywna ;-). Nie sądziłam, że moje serduszko jeszcze kiedyś mocniej zabije dla mangi, ale stało się. Najbardziej podoba mi się złożoność fabuły. Mamy niby paru głównych bohaterów, ale wątki, które się rozwijają tkają istną sieć. Dla sceptyków dodam, że pomimo tego, ze sieć jest misternie utkana to bez problemu można się w tym wszystkim odnaleźć.

Za możliwość odnalezienia nowej miłości dziękuję Wydawnictwu Waneko





kreatywne klocki Plus Plus

Poniedziałek! Ahhhhh... można powrócić do...  no właśnie do czego? Każdy dzień wygląda tak samo, jedyną odmianą jest niedziela, kiedy pozwalam Klarze (Janek jeszcze nie jest zainteresowany) na cały dzień oglądania bajek.I chociaż staram się zapewniać moim dzieciakom różne atrakcje to Klara i tak najchętniej cały czas oglądałaby bajki. Nie poddaje się jednak, zdarzają się tak interesujące rzeczy, że nawet Ona rezygnuje z oglądania na rzecz zabawy ;-). Tak właśnie jest z klockami Plus Plus



Wyglądają niepozornie, prawda? Ot, takie paczuszki. Skąd można wiedzieć, że kryją się w nich prawdziwe skarby. Dzieciaki od razu wyczuły, że to coś fajnego i ciągle chciały je otworzyć, no ale byliśmy akurat podczas obiadu, więc przyjemności musiały poczekać ;-).



Zaczęliśmy oczywiście od tych większych żeby i Janek mógł coś potworzyć, a nie tylko rozrzucać drobne elementy po całym pokoju. Myślałam, że będzie jak zwykle. 15 nooo 20 minut i po zabawie, ale siedzieliśmy ponad 30 minut i muszę przyznać, że te klocki się nie nudzą. Jest tyle możliwości układania, tyle można wymyślić zabaw, że naprawdę nie można się nudzić. No, ale okey. Pobawiliśmy się, schowałam je do pudełka, odłożyłam. NIE. Janek nie skończył zabawy i był bardzo niepocieszony tym, że zabrałam klocki. Nastał kolejny dzień. Kiedy tylko się obudzili, znowu chcieli układać i układali by pewnie cały dzień gdyby nie mocno kusząca alternatywa skakania po kałużach ;-). Nastała niedziela, dzień bajek. Klara zazwyczaj nie rusza się ze swojej pufy. Nawet spacer nie jest tak pociągający kiedy wie, że może oglądać bajki. Ale...wygrały klocki! Naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak dzieciaki się wciągnęły i jakie fajne budowle tworzą.




Wiadomo, ze względu na wiek, Klara tworzy bardziej zróżnicowane budowle, ale Jankowi nie przeszkadza to po prostu dobrze się bawić ;-).

Zalety

1. Jakość ! Klocki są wytrzymałe, nie wyginają się, mają ładny kolor. Na pewno będą służyły przez długi czas.
2.Wielkość. Klocki są dostosowane do wieku, więc zabawę z nimi może zacząć naprawdę małe dziecko. Wiadomo im starsze dziecko tym mniejsze klocki i więcej możliwości układania. 
3. Możliwości. Jak już Wam wspomniałam jest tyle możliwości układania, że na pewno zabawa szybko się nie znudzi. Można inspirować się internetem, ponieważ jest tam mnóstwo budowli z klocków Plus Plus, ale ja polecam wymyślania własnych patentów ;-)



Wady

Jest jedna. Bardzo poważna. Nie wiem dlaczego dowiedziałam się o tych klockach dopiero teraz! Są po prostu REWELACYJNE! Innych wad nie znam ;-).

Także jakbyście widzieli takie logo. To bierzcie w ciemno ;-)

Za możliwość odkrycia klocków Plus Plus dziękuję sklepowi  Mokopico




Raven (Wydawnictwo AlterNatywne)

Na pewno widzieliście te wszystkie memy "producenci maseczek po kwarantannie", "producenci płynu do dezynsekcji" i tak dalej i tak dalej, ale jak tak DALEJ pójdzie to krocie zarobią również składy opału. Ależ jest zimno. Siedzę w bluzie, ręce mi grabieją, myślę o jakimś kocyku. Zawsze byłam zmarzluchem, ale to już przechodzi moje wyobrażenia, przecież mamy końcówkę maja!
Żeby się trochę rozgrzać postanowiłam, dzisiaj tj. w sobotę napisać dla Was bonusowy wpis. Jestem na świeżo po przeczytaniu, więc z głowy nie uleciały mi wszystkie za i przeciw ;-)



Opis Wydawcy

Kiedy znaleziono ją bosą, ubraną w długą, białą suknię na dnie otwartego grobu wykopanego w lesie, dziewczyna przysypana płatkami czerwonych róż wyglądała, jakby miała zaraz się obudzić. Jednak była martwa. Blisko sto lat później historia leśnej mogiły się powtarza...
Na obrzeżach małego miasteczka zaczynają dziać się dziwne rzeczy. W krótkim czasie w niewyjaśnionych okolicznościach w lesie pojawiają się kolejne trupy. A wszystko to zbiega się z bardzo nietypową i mrożącą krew w żyłach próbą samobójczą młodziutkiej Miriam Longo. Czy jej zrozpaczona matka znajdzie w pamiętniku dziewczyny odpowiedź na pytanie, dlaczego córka targnęła się na swoje życie? I kto zrobił jej makabryczne zdjęcia?
Agnes Prim, lekarka z miejscowego szpitala psychiatrycznego, z racji wykonywanego zawodu przyzwyczajona jest do "nietypowych" zdarzeń, musi być bardzo racjonalna i twardo stąpać po ziemi. W pracy dzielnie wspiera ją stażysta Maks Fergot. Jednak czy to, co czai się w lesie, na pewno jest tylko wytworem umęczonego umysłu ich pacjentki...?

Wrażenia

Kiedy zabierałam się za ta książkę pomyślałam, o coś mocniejszego, z mrocznym klimatem. Sam opis jest bardzo obiecujący. Horror w stylu egzorcyzmów, dodatkowo samobójstwo i jakaś przedawniona zbronia. Super połączenie. Niestety to nie jest do końca tak. Raven bardziej kojarzy mi się z analizą psychologiczną niż z horrorem. Oczywiście są elementy, które nadają tej historii bardzo mroczny wydźwięk, ale ja nie nazwałabym jej horrorem

Plusy

Tak jak już wspomniałam, jest to bardziej analiza psychologiczna i to mi się właśnie podoba. Najciekawszym elementem fabuły było jak dla mnie zmierzenie się matki głównej bohaterki z prawdą o swojej córce. Joanna Jarczyk bardzo dobrze oddało to jak nasze wyobrażenie może bardzo odbiegać od rzeczywistości. I nie chodzi tu przypadkowo poznaną osobę, którą źle oceniliśmy, bo tak nam się wydawało. Tylko o ludzi sobie najbliższych, najbliższą rodzinę taką jak matka z córką. Chociaż nie było to na pewno przyjemne odkrycie, Wiktoria (matka Miriam) próbuje pokonać przepaść, która do tej pory nie dość, że była niewidzialna to jeszcze okazało się, że musi pokonać ją bardzo szybko, bo od tego zależy życie jej córki.

Minusy

To nie jest horror. I to mnie chyba najbardziej rozczarowało. Oczywiście znajdują się tu elementy 
nadprzyrodzonej grozy, ale... mnie to jakoś nie przestraszyło. Wszystko wydaje się jakieś wtórne, albo to ja jestem już znieczulona na takie rzeczy ;-). 

Podsumowanie

O ile rozczarował mnie brak strasznej grozy (sformowanie użyte na potrzeby recenzji ;-)) tak sama fabuła bardzo mnie wciągnęła. Podoba mi się postać pani doktor Agnes Prim, która w całej tej dziwnej sytuacji zachowuje zimną krew i bardzo stara się pomóc Miriam. Podoba mi się również postać Wiktorii, która musi zmierzyć się z jednym z największym koszmarów jakie może przytrafić się matce - samobójstwo dziecka. I w końcu powoda mi się to, w jaką stronę zmierza fabuła. Czekamy na horror, sceny rodem z filmów o egzorcyzmach i... dostajemy je, ale przez obszerniejszy obraz zaczynają mieć zupełnie inne znaczenie.

Bardzo dziękuję wydawnictwu AlterNatywne za możliwość przekonania się, że nie wszystko złe, co straszy ;-)



Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia. Tom I. (Wydawnictwo Waneko)

Czy macie czasami takie dni, kiedy jedyne, co macie ochotę zrobić to trzasnąć drzwiami i nie wracać? Mój wczorajszy dzień właśnie tak wyglądał. Z zasady nie mówię, że Klara, czy Janek są nieposłuszni, ponieważ moim zdaniem, nie o posłuszeństwo tu chodzi ale o wychowanie. Z zasady nie narzekam na moje dzieci. Cieszy mnie ich kreatywność i ciekawość. Z zasady nie użalam się nad sobą, ale wczoraj wszystko było przeciw mnie. Dzieciaki wymyślały najgorsze zabawy, jakie tylko mogły. Trzaskanie oszklonymi drzwiami? Jeeeeee... suuuuupeeeer. Wybieganie na ulicę bez rozglądania się? Jeszcze lepszy pomysł. A może mieszanie jedzenia z piachem, a potem... wiadomo, jedzenie go. No najlepszy pomysł na świecie. Do tego doszło jeszcze złośliwość rzeczy martwych takie jak zepsuty bojler, czy brak gazu. No są po prostu dni, które dają w kość. Co nie zmienia faktu, że nie ma się co użalać nad sobą tylko ścisnąć pośladki i kolejny dzień zacząć lepiej. Dlatego ja, zajęłam się tym, co najbardziej mnie relaksuje (oprócz spania ;-)), czytaniem. 
Dzisiaj mam dla Was historię, która porusza we mnie coś, o czym zapomniałam. Nostalgię.



Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia. Tom I.

Jintan jest chłopakiem, któremu, coś nie poszło w życiu. Po traumatycznych wydarzeniach zamknął się w czterech ścianach. Chociaż jest bardzo bystrym chłopakiem, przestał mieć jakiekolwiek ambicje, czy cele. Pewnego dnia nawiedza go duch jego zmarłej koleżanki. Od tej pory życie Jintana się zmienia. Główny bohater zaczyna poznawać samego siebie. Nie tylko to, kim się stał, ale również to, kim był.


Bohaterowie

Trzeba od razu podzielić postacie na te z teraźniejszości i przeszłości. Już samo to sprawia, że manga jest bardzo interesująca. Mamy dzięki temu pełniejszy obraz tego, kim byli bohaterowie zanim zaczęła się ta historia. Bardzo podoba mi się przedstawienie grupy dzieciaków, które całkowicie różne od siebie, są zgraną i fajną paczką. Tylko, że... to było kiedyś. Teraz każdy poszedł w swoją drogę i zmienił się nie do poznania. Łączy ich jednak postać Menmy, która powraca do świata żywych aby zostało spełnione jej życzenie.

Fabuła

W pierwszym tomie Kwiatu, który widzieliśmy tamtego dnia. Nie dowiadujemy się zbyt wiele. Menma pojawia się Jintanowi pod koniec lata. Oczywiście tylko on ją widzi i słyszy. Tajemnicze życzenie nie zostaje ujawnione, ale sprawia, że paczka dawnych przyjaciół znowu jest razem. Mam swoje podejrzenia, co do tego, jak to się skończy, ale nic nie będę mówić, jak przeczytam to napiszę ;-).

Kreska

Delikatna. Nie jest bardzo dynamiczna, ale fabułą tego nie wymaga. Zachwyciły mnie ilustracje krajobrazu. Lasu, Kryjówki, a nawet uliczek. Szczegółowe, takie dziubane. Mają bardzo fajny klimat, który świetnie pasuje do całej historii. Jeśli miałabym się przyczepić to do postaci. Wydają się delikatnie nieproporcjonalne, przez co kojarzą się z wężami. Wydaje mi się, że korpusy są za długie, przez to takie wrażenia. 





No i te oczy... są takie... hipnotajzing <3.

Dla kogo?

Oj... chyba dla każdego. Raczej nie poleciłabym ją najmłodszym, ale to zależy jak dziecko jest zaznajomione z tematyką śmierci i duszy. To nie jest szczęśliwa historia z romantycznym happy endem. To coś jak  wesołe wspomnienie zasnute ponurą mgłą. Dlatego nie wszystkim może się spodobać.

Wrażenia

Zasiadając do tej mangi spodziewałam się czegoś innego. Lekkiej historii o młodzieńczej miłości. Pełnej wątpliwości, ale i mocy. Dostałam, coś, co sprawiło, że odezwały się do mnie wspomnienia. Na szczęście nie mam podobnych traumatycznych doświadczeń, jednak Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia, sprawił, że jakieś tam różne retrospekcje wróciły. Zaskakujące jak odległe stają się nasze wspomnienia kiedy o nich nie myślimy.
Jest jeden malutki minusik. "Tamtego" z tytułu wzięłam jako zeszłego, co sprawiło, że na początku byłam zagubiona widząc jak bardzo zmieniły się postacie w ciągu roku. Potem doszłam do wniosku, że jednak "tamtego" to trochę dalej niż myślałam. Dlatego żebyście nie popełnili mojego błędu, od razu Wam o tym piszę :-).
Ogólnie podoba mi się ta historia. Jestem ciekawa tego, jak się rozwinie i co tak naprawdę odkryją bohaterowie. Myślę, że na niektóre pytania znając odpowiedź od dawna, ale całkowicie ją w sobie zagłuszyli. 

Za możliwość pobudzenia moich wspomnień dziękuję Wydawnictwu Waneko


Mały Książę (książka z płytą. Czyta Maciej Stuhr) (Wydawnictwo RM)

Nawet nie wiedziecie jak bardzo nie mogłam doczekać się poniedziałku. Nie dlatego, że to poniedziałek, tylko dlatego, że znowu mogę Wam coś przedstawić. Lubię to robić. Lubię blogować. Nie jest to tak łatwy kawałek chleba jak mi się wydawało, ale naprawdę czuję satysfakcję mogąc to robić. 
Kolejne dni kwarantanny dają się we znaki. Już nawet nie wiem, czy to poniedziałek, czy maj ;-). Nie mówiąc już o tym, który mamy dzień miesiąca. Mam kalendarz, nawet zaznaczam aktualny dzień, ale jakoś nie rejestruję tego. Po prostu jest to czynność mechaniczna. Przez to, że każdy dzień wygląda podobnie, przestało mnie interesować, który mamy konkretnie dzień. Odpowiedź jest jedna. Kolejny.
No, ale nie o tym chciałam Wam opowiedzieć. Dzisiaj mam dla Was książkę, która nie mieści się w żadnym kanonie. To nie jest tylko jakiś tam must have. Nie wyobrażam sobie żeby jej nie mieć, nie znać, czy (to najgorsze, aż mam ciarki) nie doceniać!


Myślę, że nie trzeba jej jakoś szczególnie przedstawiać. Na facebooku dałam Wam wczoraj małą wskazówkę ;-). To zdjęcie zostało wykonane zanim ta puchata bestia połknęła książkę w całości ;-).
Problem z Małym Księciem jest taki, że ciężko wybrać odpowiednie wydanie, bo to, że trzeba mieć tę książkę w domu nie podlega żadnej wątpliwości (ani dyskusji ;-)). Było parę fajnych wersji. Chyba najbardziej podobała mi się ta:



Aleeeee jak zobaczyłam cenę (ok 200 zł). To stwierdziłam, że nie jest to wydanie jakiego potrzebuję ;-). Kiedy trafiłam na wersję z płytą, na której Małego Księcia czyta Maciej Stuhr. No to od razu wiedziałam, że to coś dla mnie ;-). Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię tego aktora. Może nie wszystkie role, które grał przypadły mi do gustu, no, ale bez przesady, nie wszystko mi się musi podobać. Jednak, co innego kiedy Maciej Stuhr zmienia się w lektora. Podoba mi się jego barwa głosu. Lubie go słuchać, czy to w roli lektora, czy kiedy podkłada głos różnych animowanych postaci. 


Zasiadłam więc wygodnie i posłuchałam, co też ma mi znowu do powiedzenia Mały Książę, bo nie wiem, czy wiecie, ale On zawsze mówi coś innego. 
Przy moim pierwszym spotkaniu z twórczością Antoine de Saint-Exuperyego chciałam znielubić tę książkę. Wydawała się jakaś taka bez sensu, bez ładu i składu, w ogóle nie do czytania, ale brnęłam w nią, kolejne strony mijały zamieniając się w przeczytane rozdziały. A kiedy skończyłam czytać byłam bardzo zdziwiona. Nie tym, ze się skończyło, tylko tym, co tak naprawdę autor chciał powiedzieć. Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, doszłam do różnych wniosków. A potem przeczytałam jeszcze raz... i kolejny... i znowu... i...nadal mi się nie nudzi i nadal mam o czym myśleć, czytając Małego Księcia.


To nie jest książka w stylu polecam Wam. To nie jest książka, którą powinniście mieć. Uważam, że to jedna z TYCH, książek, które... jak kupujesz półkę na książki to ona po prostu już tam jest. Zawsze jest dla niej miejsce i nie może jej zabraknąć.
A to wydanie ma jeszcze jeden dodatkowy atut. Młodego Stuhra ;-).

Za pięknie wydanie z przyjemnym dla ucha dodatkiem dziękuję Wydawnictwu RM




Regał materiałowy (Edinos.pl)

Czasami zastanawiam się jak to by było żyć bez internetu. Na pewno inaczej, ale jest to możliwe (kiedyś się przecież dało i jakoś nie wspominam tych czasów źle). Jednak póki jest to trzeba korzystać. Ostatnio dałam się wkręcić w pewien łańcuszek dostępny na facebooku. Nazywa się "zadaj swojemu dziecku pytanie". Na pewno większość z Wam o nim słyszała lub sama brała udział. Jednym z pytań jest "co denerwuje mamę?" Klara nawet nie musiała się zastanawiać, od razu powiedziała "nasz brudny pokój". Nie jest zwolenniczką czystości, wolę mieć swobodę i dowolność, ale kiedy nie mam jak przejść do łóżka albo póki z książkami to się frustruję. Nie mówiąc już o tych małych, wrednych... klockach, które lubią przytulać się do moich stóp... Dzieciaki mają sporo tego wszystkiego i czasami po prostu ciężko mi to ogarnąć (bo dziwnym trafem tylko mi ten bałagan przeszkadza). Dlatego szukam praktycznych rozwiązań. Kupiłam materiałowe pudła, w które po prostu wszystko wrzucam. Czasami zaszaleję i nawet to wszystko posegreguję, ale to tylko czasami. Jednak to nadal za mało. Pudeł jest za dużo, przydało by się coś jeszcze. I tak wpadłam na regał materiałowy. 


Jak już wspominałam, potrzebuję łatwych i praktycznych rozwiązań. Najlepiej takich, które mogłabym ogarnąć sama, a nie czekać na wenę męża ;-). Potrzebuję też czegoś, co przy drobnej inwencji twórczej moich dzieci nie zrobi im krzywdy. Bo ja już widzę oczami wyobraźni jak coś spada im na głowę (albo i cała półka się wywraca), albo coś wpada do oka. Tak... mogłabym pisać scenariusze do Oszukać przeznaczenie, chyba jak każda matka ;-). Właśnie dlatego szukałam czegoś łatwego w obsłudze i bezpiecznego.
Na stronę sklepu meblowego Edinos trafiłam przypadkiem. Internety czytają mi w myślach i po prostu dziwnym zbiegiem okoliczności ZAWSZE wyskakują mi reklamy tego, czego akurat potrzebuje ;-). Okazało się, że wybór mają naprawdę duży i to w bardzo fajnych cenach. Szukałam jakieś półki żeby poukładać te wszystkie pudła. Mój wybór padł na regał materiałowy. Dlaczego? Otóż:

1. sama mogę go złożyć.
2. jest uniwersalny, można go dopasować do swoich potrzeb.
3. konstrukcja jest lekka więc mogę go sobie przestawiać do woli.
4. jest też wytrzymały, utrzyma te wszystkie pudła.
5. śmiertelność używania tego regału wynosi 0 ;-).

Zamówiłam. Myślałam, że przez to, co się teraz dzieje czas realizacji będzie długi, ale miło się zaskoczyłam. Zamówiłam w czwartek w nocy. Paczkę otrzymałam w poniedziałek rano, także ekspres ;-). Tak szczerze to myślałam, że będzie większa, a dostałam lekką, nie dużą paczuszkę.


Jak widzicie można stworzyć wiele kombinacji. Ja zdecydowałam się na ustawienie dwóch rzędów, ale poziomo, tak żeby wysokość była dostosowana do moich dzieci.
Samo składanie to bajka. Nie trzeba czytać instrukcji żeby wiedzieć, co do czego.



Chciałam Wam zaprezentować całość, ale niestety moje dzieciaki poniosła inwencja twórcza i... powiedzmy, że zaczęły segregować rzeczy w pudłach, co oznacza, że cała ich zawartość jest na podłodze. Kto śledzi mojego Instagrama ten wie, że ich pokój to miejsce, w którym chaos wziąć swój początek ;-) i naprawdę nie wiem jak Oni to robią że jeszcze sobie czegoś w tym bałaganie nie zrobili. Na pewno uda mi się to ogarnąć i pokazać Wam ten wspaniały ogarniacz przestrzeni jakim jest regał materiałowy.

BONUS

A teraz niespodzianka! Hura! Hura! Dla pierwszych 20 osób mam kod rabatowy o wartości 50 zł. Wystarczy przy zamówieniu wpisać Edinos50

Bardzo lubię kiedy ktoś wychodzi na przeciw moim oczekiwaniom. Byłam trochę sceptyczna, co do tego regału, no bo jak to? Materiał ma utrzymać ciężkie pudła wypchane zabawkami? To trochę tak jak z pszczołami. Nie powinny latać, a latają. Regał materiałowy nie powinien utrzymać pudełek, a utrzymuje. MAGIA
Zachęcam Was do sprawdzenia oferty sklepu internetowego Edinos. Mają w swojej ofercie naprawdę fajne rzeczy. Ja, skuszona jakością regału na pewno zamówię jakąś półkę, wiadomo, na jakieś skarby ;-)

Dziękuję za możliwość ogarnięcia dziecięcego chaosu, tzn. pokoju firmie Edinos






1001 obrzydliwych obrzydliwości (Wydawnictwo RM)

Czy tylko ja mam wrażenie, że prawdziwe życie dzieje się gdzieś indziej? Kolejny tydzień kwarantanny, jest już trochę luźniej, ale na pewno to nie przypomina normalności. Do tego, co było przed kwarantanną na pewno nie wrócimy. Pytanie tylko jak odnajdziemy się w tej nowej rzeczywistości. Wydaje mi się, że wypracowałam sobie całkiem nowe wartości. Wiadomo, rodzina i zdrowie są najważniejsze, ale często łapie się na tym, że kiedy czytam, widzę lub słyszę, ze ktoś wybrał się gdzieś tam, nie ważne do baru, na zakupy, na wycieczkę, mam mieszane uczucia. Dziwnie myśleć o tym, co jeszcze nie tak dawno było normalne, a teraz jest wręcz zakazane.Dlatego często się zastanawiam, czy poprzednia normalność była moją wymarzoną, czy było tak idealnie? Wydaje mi się, że świat zwolnił. Ten pęd poszedł dalej i to, do czego przywykliśmy jest gdzieś indziej, ale jest. A my...żyjemy na pauzie.

Dzisiaj mam dla Was książkę, która jest... OBRZYDLIWA. Nie podoba mi się, jest OKROPNA,  jak ją czytam to mam odruch wymiotny, ale... moje dzieciaki ją UWIELBIAJĄ.


1001 obrzydliwych obrzydliwości

Od początku miałam mieszane uczucia, nie kręcą mnie takie klimaty, ale czego się nie robi dla własnych dzieci. Wiedziałam, że im się spodoba, ponieważ kiedy w zdaniu występuje BLE albo FUJ (a najlepiej oba na raz) to zawsze jest wiele śmiechu i radości. Oczywiście najczęściej ja wypowiadam te słowa, a Oni cieszą się z faktu, że robią jakieś obrzydliwe rzeczy. Przykładem może być zabawa slimem. Nie znam dorosłego, który lubi zabawę tym glutem, ale dzieciaki go uwielbiają. Najbardziej chyba lubią mnie z tym ganiać... no na pewno już rozumiecie moja odczucia, co do tej książki. 
Jednak 1001 obrzydliwych obrzydliwości  okazała się strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o zainteresowanie moich dzieci. Janek chyba jeszcze nie do końca czai o czym jest ta książka, ale podoba mu się moja reakcja, dlatego ciągle ją nosi i daje do czytania. Klara jest po prostu zachwycona. Książka podzielona jest na 6 rozdziałów. Są obrzydliwe fakty o ludzkim ciele, jedzeniu, zwierzętach, historyczne, naukowe, czy obrzydliwe rekordy świata. Jest w czym wybierać. I daję słowo, że wszystkie są naprawdę obrzydliwe. Nie wiem, co jest fajnego w takiej tematyce, ale sądząc po patronach medialnych (TVP ABC, Miastodzieci.pl, Gildia.pl i Granice.pl), coś w tym musi być, ponieważ wszystkie te media znają się na dzieciakach :-). 


Nawet ten gremlin, który pojawia się na okładce, a potem na kolejnych stronach jest zapowiedzią jakiś psot i okropności, spójrzcie tylko na ten uśmieszek.. Szkoda tylko, ze to psoty wyrządzone są na BIEDNYCH rodzicach!
Myślę, że ta książka jeszcze długo będzie mnie prześladować, ponieważ tych ciekawostek jest ponad 1000 ;-). A dodatkowo takie obrzydliwości się nie...przejadają... Dlatego targają mną bardzo sprzeczne emocje. Z jednej strony wiadomo, ciężko mi polecić tę książkę, bo wiem jakie obrzydzenie mnie ogarnia, kiedy ją czytam, ale z drugiej strony widzę jak reagują na nią moje dzieciaki i wiem, że po prostu sprawia im to wielką radość i przyjemność. Dlatego... trzeba zagryźć zęby i dać się ponieść tej glutowatej treści ;-)

Dziękuję Wydawnictwu RM za tą niewątpliwą przyjemność ;-)


The Promised Neverland 1-5 (Wydawnictwo Waneko)

Długi weekend za nami, na co teraz czekamy ;-)? Pomijając to, że większość z nas siedzi w domu i dni zlewają w jednostajną codzienność, muszę przyznać, ze byłam zaskoczona, że mamy już maj. Myślami jestem gdzieś koło świąt Wielkanocnych, które mało miały wspólnego z tym, co zwykle określa się mianem świętowania. Jak sobie radzicie ze świadomością, że końca jeszcze nie widać? Nie, nie, nie chcę tu nikogo dołować lub pogrążać, ale jeszcze trochę (albo i długo) będziemy musieli poczekać aż to wszystko się ustabilizuje. 
Podczas weekendu majowego, kiedy już skończyłam się dokształcać ;-) zabrałam się za pewną mangę. Jeśli w jednym zdaniu miałabym ją określić, użyłabym słowa niepokojąca.


Opis

Historia zaczyna się dość zwyczaje, życie w sierocińcu, gdzie dzieciaki tworzą jedną, wielką szczęśliwą rodzinę, którą opiekuje się "mama". Dni są monotonne, podzielone na spanie, jedzenie, naukę i zabawę, nic nadzwyczajnego, ale... zapomniałam dodać, że nie jest to zwykły sierociniec, w zwykłym świecie. Grace Field Hause to miejsce, w którym hoduje się dzieci do...zjedzenia. Kto chciałby zjadać biedne dzieci, zapytacie. Demony. Demony, które rządzą tym światem. Kiedy Emma, Ray i Norman dowiadują się o tym, postanawiają uciec. Jednak jakie szanse mogą mieć dzieciaki, które nie tylko nie znają świata, do którego chcą uciec, ale są po prostu dziećmi i nigdy nie musiały martwić się o jedzenie, czy miejsce do spania. No chyba, że mówimy tu o bardzo zdolnych i inteligentnych dzieciach, wtedy fabuła już nie wydaje się taka ograna.

Bohaterowie

To dzieci w wieku 1-12. Główne postacie to Emma, Ray i Norman. Najstarsi i najmądrzejsi spośród całej ferajny. To oni odkryli prawdę o sierocińcu i to oni odpowiedzialni są za organizację ucieczki. Jednak to, co najbardziej rzuca się w oczy to sposób myślenia tej trójki. Jak na tak młody wiek wykazują się niesamowitą zdolnością analitycznego myślenia. Co tu dużo ukrywać, większość dorosłych nie wpadła by na takie pomysły, nie mówiąc już o całym procesie planowania tego wszystkiego z dokładnością do najdrobniejszych szczegółów.


Kreska

No cóż mogę powiedzieć, mangowa ;-). Podobało mi się to jak przedstawione zostały demony i (nie wdając się w szczegóły) bardziej makabryczne obrazy. Całość od samego początku ma klimat horroru i grozy, dzięki temu czyta się w napięciu, czekając na to "coś". Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to oczy. Czasami za dużo w nich przerażenia. O ile są sytuacje, w których strach w oczach jest wskazany, tak w innych zupełnie nie pasuje i przez to interpretacja prawdziwych emocji bohaterów jest utrudniona.

Wrażenia

Jak już wspomniałam na początku, jak dla mnie The Promised Neverland jest niepokojący, ale to nie oznacza, że mi się nie podobało. Połączenie dziecięcej niewinności, analitycznego myślenia, świata, w którym hoduje się ludzi jako pokarm dla demonów... muszą budzić sprzeczne emocje, ale przez to ta manga jest jeszcze bardziej wciągająca. Czy uda im się uciec? Jeśli tak to jak sobie poradzą, jeśli nie, to czy ktoś zdoła wyjaśnić, co się stało, że światem rządzą demony? 
The Promised Neverland wciąga. Z każdą przeczytaną stroną strach i napięcie narastają (tak jak to powinno być w horrorze). Dlatego nie mogę się doczekać aż poznam zakończenie tej historii..



Dla kogo?

Dzieciom zdecydowanie odradzam. Sceny są zbyt drastyczne, ale dla młodzieży (tej młodszej i starszej) będzie okey. Oczywiście dodatkowym kryterium jest lubienie takiej tematyki, bo chociaż historia jest naprawdę bardzo ciekawa, nie wszystkim może się spodobać tak makabryczny świat. Chociaż wydaje mi się, że fani mangi i anime są z nim oswojeni ;-).

Ocena

Najwyższa półka! Oczywiście taka, do której na razie nie sięgną moje dzieciaki ;-)

Za możliwość poznania tej niesamowitej historii dziękuję Wydawnictwu Waneko




Czytanie w oryginale to świetny sposób na naukę języka (Wydawnictwo Edgard)

Widzę, że większość się ze mną zgadza, że otwarcie przedszkoli i żłobków bez dobrego planu jest totalnie bez sensu. To jednak nie zmienia faktu, że sporo rodziców jest po prostu zmuszona skorzystać z tej opcji. Jakie będą skutki, zobaczymy. Ja na razie Klara zostawię w domu. Chociaż jak patrzę ile dzieciaków z jej grupy wraca do przedszkola to zaczynam się zastanawiać, czy jest sens ją trzymać w domu, zobaczymy.
Jak już Wam wspominałam czas kwarantanny jest dla mnie monotonny, ale i owocny. Mam co robić. Nie nudzę się. Dzisiaj nawet doszłam do wniosku, że chyba moje dzieciaki są szczęśliwe. Więc to dodaje mi dodatkowej motywacji i energii. Nie mogę też powiedzieć, że jest łatwo. Chociaż mamy zaplanowany każdy dzień, trudno jest ciągle wymyślać coś, co zainteresuje dzieciaki. Wcześniej myślałam, że po prostu czasami odpuszczam, teraz myślę, że ciągłe zajmowanie dzieci jest bez sensu. Niech się same pobawią. Okazuje się, że nie musisz wymyślać ciągle nowych rzeczy (zazwyczaj co 5 minut), czasami po prostu wystarczy dać dzieciom wolność wyboru i... same coś wymyślają. Nie będę oczywiście wspominać ile po tym jest sprzątania, ale czasami trzeba i tak ;-).
Dzięki delikatnemu rozluźnieniu harmonogramu miałam czas dla siebie. Nikogo nie zaskoczę pisząc, że wykorzystałam ten czas na czytanie, ale... tym razem postanowiłam poczytać trochę po angielsku.



Z angielskim zawsze u mnie było tak, że coś tam potrafiłam powiedzieć, zrozumieć, czy przeczytać. Nigdy nie chciałam uczyć się czasów, unikałam tego jak ognia (dlaczego? nie wiem do tej pory). Moja edukacja języka angielskiego też była dość chaotyczna. Co roku trafiałam na inną nauczycielkę i tak naprawdę dopiero przed samą maturą trafiłam na konkretną babkę. Nawet nie chodziło o to, że terroryzowała nas klasówkami, czy kartkówkami, po prostu głupio było być nieprzygotowanym kiedy Ona wkładała w to całe serce. Wtedy tak, uczyłam się, ale poszłam na studia i znowu było jak zwykle. Sztywne realizowanie programu, które szybko mnie znudziło i robiłam absolutne minimum.
Dlatego, chociaż moja edukacja skończyła się już parę ładnych lat temu, nadal czasami lubię sięgnąć po coś, co wzbogaci moją wiedzę lub umiejętności. Jednak uczenie się formułek, czy powtarzanie sztucznych konwersacji to nie jest forma jaką preferują. 
Czytanie książek w oryginale to coś, co zawsze mnie interesowało. No bo jak? Tych słówek i tego wszystkiego jest przecież tysiące jak nie miliony. Dodatkowo dochodzi aspekt tłumaczenia słów, które mogą nie mieć odpowiednika w języku polskim... i weź tu człowieku się za coś takiego do czytania...chyba że...
Wydawnictwo Edgard postanowiło stworzyć serię klasyki literatury światowej wydanej w oryginale. Możemy to znaleźć m. in. Psa Baskerville'ów (o którym za chwilę), Wojna Światów, Pierścień i róża, czy Diaboliadę. Czyli każdy znajdzie coś dla siebie :-). Mnie kusił bardzo Bułhakow, ponieważ bardzo lubię jego twórczość, ale nigdy nie miałam do czynienia z językiem rosyjskim więc wybrałam coś, z czym mogłam sobie poradzić ;-).

The Hound of the Baskervilles

Historii raczej nie muszę Wam przedstawiać, ponieważ większość ją zna. I ja ją znam, dlatego właśnie ją wybrałam ;-). Od razu muszę przyznać, ze po tak długiej przerwie (chociaż język angielski nas otacza z każdej strony i ciężko o nim zapomnieć ;-)) ciężko było zacząć czytać. Szybko się męczyłam, jednak jak się już rozkręciłam to poszło. Książka od Wydawnictwa Edgard baaaaardzo ułatwia to zadanie. 


Zaczęłam się łapać na tym, że analizowałam zdania, ich budowę i brzmienie. Jak już Wam wspominałam. Język angielski nie należał do przedmiotów, których uczyłam się chętnie (wolałam matematykę ;-)). Jednak ta książka nie sprawiła mi takiego problemu jaki myślałam, ze będę miała.
Dzięki temu, że:
tekst jest czytelny,
rozdziały są krótkie i kończą się krótkim testem sprawdzającym
tłumaczenia po prawej stronie są (również) dopasowane go tekstu (np. stick - patyk, kij, TU laska)
można ściągać ( z tyłu jest klucz odpowiedzi ;-))

Muszę Wam powiedzieć, że jestem naprawdę zaskoczona z jaką łatwością czytałam tę książkę. Nie mówię oczywiście, że było tak prosto jakby czytała w języku polski, ale nie było źle. Dla mnie jest to idealne rozwiązanie na naukę języka, ponieważ tak naprawdę robi się to przy okazji. Gdzieś tam z tyłu głowy zapamiętuje się szyk zdania, odpowiedni czas, słówka, które potem mogą się przydać. Samo czytanie w obcym języku sprawia, że otwiera się całkiem inne postrzeganie. Nie tylko literatury, ale i samego języka.




Jak widzicie są sposoby na naukę, które nawet filozofom się nie śniły ;-). Okazuje się, że można połączyć przyjemne z pożytecznym. Nawet podczas relaksu można się czegoś nauczyć, zwłaszcza, że... nie wiadomo ile jeszcze posiedzimy w domu...

A dla złośliwców... specjalnie zrobiłam zdjęcie przed uzupełnieniem ćwiczeń, bo i tak nikt by mnie nie rozczytał, a po drugie tak wygląda estetyczniej ;-).



Bardzo dziękuję Wydawnictwu Edgard za możliwość przekonania się, że języka obcego da się nauczyć w każdym wieku i to w dodatku czytając klasyków literatury <3









Moje zdjęcie
Skarby na półkach
Kobieta, Żona, Matka. Piszę o tym co myślę, i robię. Najczęściej czytam książki i staram się aby moje dzieci wiedziały, ze są ciekawsze rzeczy niż siedzenie przed ekranem. Kontakt: skarbynapolkach@gmail.com kontakt@skarbynapolkach.pl